Maszyna wciąż pracowała, jakby przychodziło jej rozstrzygać najtrudniejszy problem w całym Kosmosie; ziemia dygotała, piasek usuwał się spod stóp od wibracji, bezpieczniki strzelały jak korki z flaszek, a przekaźniki aż nadrywały się z wysiłku. Nareszcie, kiedy Trurla porządnie już zniesmaczył taki rwetes, maszyna zahamowała gwałtownie i rzekła gromowym głosem: SIEDEM!
– No, no, moja droga! – rzekł od niechcenia Trurl. – Nic podobnego, jest cztery, bądź tak dobra, popraw się! Ile jest dwa a dwa?
– SIEDEM! – odparła maszyna niezwłocznie.
Stanisław Lem, Maszyna Trurla
Apolonia Inteligentna
W artykule opiszę kilka swoich spotkań ze Sztuczną Inteligencją. Będą to „tylko i aż” przyczynki do roli, jaką może odegrać w nauczaniu. Nie będę generalizował, ani szukał prawd ogólnych. Ani nie czuję się do tego kompetentny, ani nie uważam tego za specjalnie potrzebne. Po prostu: jak to jest i jak ja sobie z tym radzę. Z czym? Po raz pierwszy zetknąłem się z problemem w lutym 2023 roku – studenci nagminnie przysyłali rozwiązania wygenerowane przez nią, to jest sztuczną inteligencję. Prawie wszyscy dostawali ocenę niedostateczną.
Tekst jest długi tylko pozornie – jest w nim dużo „dialogów”, czyli moich „rozmów” z maszyną. Krótszy byłby tylko omówieniem tematu „po łebkach” . Nawiążę potem i do tego określenia: „po łebkach”.
***
Boimy się wszyscy tej SI, sztucznej inteligencji. „Rozwali naszą cywilizację” – słyszymy i czytamy nie tylko w papierowych i internetowych „brukowcach”, ale i w bardziej poważnych czasopismach i opracowaniach naukowych. Bywa nawet nazywana „antychrystem” (nie pamiętam, gdzie, ale naprawdę przeczytałem gdzieś takie określenie). Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że w filmie „Znachor” z 1982 roku młynarz Prokop (Bernard Ładysz) tak nazywa motocykl, na którym jeździ hrabia Czyński (Tomasz Sztockinger).
W historii było wiele odkryć i wynalazków, które nas (ludzi) zmieniały. Odkrycie ognia, wynalazek koła, brązu, oswojenie konia, wszelkie wynalazki militarne, druk, maszyna parowa, kolej i samochód, elektryczność, tworzywa sztuczne, komputer, globalna sieć oplatająca nas wszystkich. Nie ma powrotu do natury.
Tu dygresja. Znam pewnego 90-letniego profesora matematyki, jak najbardziej sprawnego umysłowo i czynnego zawodowo, który jednak wciąż pisze tylko na maszynie, nie ma internetu, nie wie, co to znaczy „skanować” i zdaje się nie ma telefonu komórkowego. Ja też mam w domu dwie wysłużone maszyny do pisania. Patrzę na nie z tęsknotą… ile się napracowały! Teraz już bym nie umiał nic napisać.
Staje mi przed oczami taki oto obraz – a może podobnie było w czasach Gutenberga, gdy nagle pojawiła się „masowa produkcja” – książki. „To teraz już nie trzeba będzie się uczyć, bo wszystko będzie w książkach?” – wołali z rozpaczą ówcześni nauczyciele. Ale wszyscy wiemy, że tak nie było. Przez kilka stuleci z książek korzystało może 1 procent ludzi, może 10 – trudno powiedzieć. Nie była to zatem gwałtowna rewolucja, a powolna ewolucja. Co się dzieje dzisiaj, wszyscy widzimy. Dlatego SI może istotnie namieszać więcej niż wszystkie inne wynalazki. Może jednak nauczymy się z nią żyć, tak jak z tymi innymi wynalazkami, o których wspomniałem wyżej.
Wspomniałem pewnego starszego profesora. Ja jestem trochę młodszy, ale – to zadanie dla czytelników -urodziłem się jeszcze w dziewiętnastej pięćdziesiątce tysiąclecia, które zaczęło się, gdy papieżem był Sylwester II (uczony, nauczyciel i matematyk). Skończyło się owo tysiąclecie, gdy papieżem był inny intelektualista, mający rozeznanie i w matematyce, Jan Paweł II.
Zdaję sobie sprawę, że brak mi perspektywy, by spojrzeć analitycznie na Sztuczną Inteligencję. Mam jednak z nią do czynienia na co dzień, w nauczaniu (studentów pierwszego roku studiów informatycznych, niedawnych przecież maturzystów). To w związku z nią nauczam zupełnie, ale to zupełnie inaczej, niż 5 lat temu. Nie mam złudzeń: wszyscy nauczyciele muszą przez to przejść. Powstają dziesiątki (setki) nowych opracowania dydaktycznych, dobrych rad, zasad i tak dalej. Pogubimy się w tym.
Odwołam się do tekstu Wojciecha Młynarskiego. Róbmy swoje. Skromniutko ot, na własną miarkę… Pierwszym krokiem do pokonania przeciwnika może być zmiękczenie jego obrazu. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Ja mówię na „nią” – na sztuczną inteligencję – Apolonia Inteligentna, od pierwszych liter angielskich słów artificial intelligence. I już jest mniej groźna. Wyobrażam sobie nawet, jak wygląda. Jest dla mnie kobietą w średnim wieku, wcale nie szczupłą, z sympatycznym uśmiechem. Ona sama temu wszystkiemu zaprzecza, o czym za chwilę.
***
Przypomnę, że do Apolonii możemy pisać po prostu ChatGPT (openai.com) . Jest to wersja ogólnodostępna. Na pewno są i wersje bardziej pogłębione, płatne – aż do głęboko utajnionych, mających znacznie większe możliwość. Porozmawiajmy z nią. Zobaczmy, w czym może pomóc. Jak zrobić, żeby została naszą przyjaciółką, a nie wiedźmą? Przytaczam naszą konwersację, niekiedy trochę skracam jej rozwlekłe odpowiedzi.
M. Sz. Pani Apolonio, miło mi. Ja mam i płeć i tożsamość. Ale chyba się polubimy, prawda? Przejdźmy na „ty”.
M. Sz. Ajajajajaj, co za rozczarowanie. Dziękuję. Siadaj. Nawet nie będę dyskutować. Jedynka z minusem. Chociaż… skąd wiedziałaś, że lubię Skawę? Miło kojarzy mi się z dzieciństwem. Zmieńmy jednak dyscyplinę.
***
Co z tego wynika? Mnie też przeraża fakt, że mogę z Apolonią „rozmawiać” i że pisze do mnie na ogół poprawną polszczyzną. Naprawdę pamiętam swój „metafizyczny” lęk z wczesnego dzieciństwa, gdy po raz pierwszy rozmawiałem z mamą przez telefon. Do tej pory przesyłanie głosu na odległość uważam za jakąś podejrzaną sztuczkę szatana. Ale z telefonu komórkowego korzystam.
Pierwsze bunty ludzi przeciw maszynom miały miejsce w Anglii, na początku ery przemysłowej, 200 lat temu. Robotnicy obawiali się, poniekąd słusznie, że maszyny zabiorą im pracę. Potem protesty trochę przycichły. Ale nawet w Ziemi Obiecanej Władysława Reymonta (przecież jednego z polskich noblistów) ten wątek się pojawia, a w serialu lat siedemdziesiątych „Czterdziestolatek” główny bohater (Stefan Karwowski, grany przez Andrzeja Kopiczyńskiego) nie tyle obawia się nowego, ile zazdrości młodemu pokoleniu: „Oni teraz mają wszystko podane w tabelach i wykresach, a my musieliśmy wszystko zdobywać sami”.
Nie muszę przypominać, jak uprościł nasze podróżowanie gps, global positioning system. Czy mamy żałować starych metod wyznaczania północy, np. po tym, z której strony mrowisko jej bardziej strome? Mam w swojej biblioteczce rocznik czasopisma „Turysta” z 1959 roku. Jest tam wiele porad, np. jak owijać się w koc na noclegu pod drzewem.
W pokoleniu moich rodziców (zdawali maturę w latach sto lat temu) mawiano: „maszyna wypiera człowieka, ale koszuli nie wypierze”. Dziś trudno to pojąć. Jak inaczej wyprać koszulę niż w pralce?
Pierwszy kalkulator elektroniczny wziąłem do ręki około 1975 roku. Dzisiaj są w powszechnym użyciu. Czy mamy żałować starych metod przyspieszania ręcznych rachunków? Przez sentyment wspomnę jedną. Mam obliczyć kwadrat liczby 75. Mnożę siódemkę przez następującą po niej ósemkę, dopisuję 25 i wynik gotowy: 5625. Podobnie np. 352 = 1225 (pomnożyłem 3 przez 4 i dopisałem 25). W szkole musiałem to umieć. Uzasadnienie, że sposób jest poprawny, jest bardzo proste:
W 1987 roku zobaczyłem pierwszy program, który umiał wykonywać rachunki algebraiczne (na symbolach, nie tylko na liczbach), a nawet rozwiązywać równania. Do tej poty mam kalkulator programowany (w systemie BASIC) z tamtego roku Potem programy obliczeniowe doskonalono i upraszczano tak, by po godzinie nauki dało się już nimi efektywnie posługiwać. Dziś noszą ogólną nazwę CAS, Computer Algebra System.
Szybko pojawiły się pierwsze kłopoty, wynikające z bezkrytycznej wiary w elektronikę. Owszem, prawdopodobieństwo, że w trakcie wykonywania zadania zepsuł się procesor, jest praktycznie zerowe. Pojawiają się natomiast inne, ludzkie błędy – i to znacznie częściej niż przy obliczeniach z epoki króla Ćwieczka, czy jak mawiają niektórzy, z epoki komputera łupanego. Pomyłki biorą się niekiedy ze złego wprowadzenia danych (na przykład zamiast plusa naciskamy minus i wszystko już jest źle). Najczęściej jednak to my, ludzie, nie potrafimy im (komputerom) dokładnie wytłumaczyć, o co nam chodzi, albo nie potrafimy zrozumieć ich odpowiedzi. Na moich zajęciach na różnych wydziałach w latach 1995 – 2010 miałem bardzo, bardzo wiele takich przykładów. Rekord dzierżą ex aequo dwaj studenci. Pierwszemu wyszło z obliczeń, że biegun północny jest 114 km od Warszawy, drugiemu, że liczba permutacji spełniających jakieś tam warunki, jest równa dwadzieścia dwa i pół. Obaj nie widzieli w tych odpowiedziach żadnej sprzeczności: „tak wyszło z obliczeń”.
Dostępność programów obliczeniowych i graficznych wymusiła na mnie zmianę charakteru zadań w moim nauczaniu. Już nie obliczenia są celem, a ich interpretacja. Jak rozumiesz to, co Komputer ci nerwowo wyświetlił na ekranie?
Komputer to twój przyjaciel, może nawet raczej sługa. Ale, ale: w dawnych czasach służbie nie powierzało się zbyt odpowiedzialnych zadań.
***
Z opisanych przykładów wynika też jasno, że jak na razie, możemy łatwo odróżnić rozwiązanie pisane przez Apolonię od „prawdziwego”. Po drugie, że nie możemy jej wierzyć. I to można wykorzystać: sprawdź, czy informacje Apolonii są prawdziwe. To już jest kształcące.
Trudno mi się wypowiadać odpowiedzialnie na temat nauczania początkowego, choć sądzę, że moje doświadczenia są coś warte. Zamiast udzielać rad nauczycielom, powiem, jak ja sobie radzę ze studentami na pierwszym roku studiów informatycznych. Są to niedawni maturzyści i nie zdążyli jeszcze wydorośleć. Po pierwsze, przez połowę semestru obwiązuje u mnie zakaz wszelkiej elektroniki. Wszystko jak za króla Ćwieczka. Na protesty odpowiadam: nawet jeżeli są koparki, trzeba umieć wykopać dołek łopatą. Żeby dobrze poznać miasto, trzeba zejść je piechotą. Potem następuje nagły zwrot: wszystko obliczamy za pomocą komputera. Ku mojemu zdziwieniu, muszę uczyć studentów, jak „rozmawiać” z nim. Ograniczam zadania, w których potrzebna jest sprawność rachunkowa, wymyślam takie, by należało myśleć, a nie tylko naciskać klawisze. Wreszcie – nawet na egzaminie – daję zadanie, podaję rozwiązanie (!) wygenerowane przez Apolonię i daję polecenie: oceń, czy to jest poprawne. Podobno moje egzaminy uchodzą za bardzo trudne.
I jeszcze pewna ciekawostka. Zarówno narodowość autora, jak i tytuł książki trochę zniechęca. Jednak choćby z szacunku dla starych tekstów przeczytajmy (bo fragment ten przecież zawiera prawdę):
Nie ulega wątpliwości, że kiedyś różnego rodzaju maszyny informacyjno-logiczne, działające z szybkością niedostępną dla człowieka i posiadające olbrzymią „pojemność pamięciową”, będą zdolne gromadzić doświadczenia, wyciągać logiczne wnioski, wyprowadzać nowe twierdzenia matematyczne i wykonywać wiele czynności lepiej od człowieka, w ostatecznym jednak rachunku o ich dalszym doskonaleniu będzie decydował tylko człowiek.
A. Zworykin, Materialno-techniczna baza komunizmu, w tomie Na drodze do komunizmu, wyd. Książka i Wiedza, 1961.
***
Pora na podsumowanie podsumowania. W punktach.
1. Systemy typu ChatGPT tworzą tekst na podstawie oceny częstości występowania wyrazów w otoczeniu innych wyrazów w tekstach, na których były trenowane. Korzystają tylko z opisów, które pojawiły się w oceanie tekstów, które przetrawiły. Nie uczą się.
2. Jeżeli chodzi o matematykę, to Apolonia podejmuje się również bardzo specjalistycznych zadań z wysokiej półki. Zgodnie z oczekiwaniami, na ogół zmyśla i konfabuluje, chociaż ma też i tendencję do naśladowania leniwego studenta, piszącego pracę licencjacką albo magisterską: „pisz byle co i poprawiaj tylko to, na co ci profesor zwrócił uwagę. O ile profesor nie dostanie ataku serca, to za dziesiątym podejściem masz już gotową pracę”.
3. Wciąż można natychmiast poznać, że tekst (rozwiązanie zadania) jest przygotowany przez Apolonię. Jeżeli komuś uda się starannie zatrzeć ślady, może to świadczyć, że dany materiał po prostu rozumie. To jest trochę tak, jak ze starannie przygotowaną ściągawką na klasówkę. Samo przygotowanie dużo daje.
4. Najważniejsze. Dzięki Apolonii możemy więcej zyskać, niż stracić. Wymaga to jednak innego podejścia do nauczania, innego doboru zadań, innego stawiania problemów.
***
Zakończę jednak mało optymistycznie. Ryszard Kapuściński (w książce Lapidaria, Czytelnik, 1997 r.) nazywa paradoksem Schella (Jonathan Schell, 1943 – 2014, pisarz i eseista amerykański) zjawisko, że wzrost informacji powoduje zwiększanie się niewiedzy ludzi. „Może i żyjemy w epoce informacji, ale ta informacja najwidoczniej przechowywana jest gdzie indziej niż w umysłach obywateli. Wygląda na to, że podczas gdy komputery są zapchane informacją, w umysłach straszy coraz większa pustka”.
Michał Szurek