Z ciekawości wrzuciłam wujkowi guglowi hasło: „wakacyjna edukacja”. Parsknął z obrzydzeniem, ale obdarował mnie kilkoma linkami. Oto forum, na którym skłopotany rodzic zapytuje: czy macie jakieś pomysły dla dzieci i młodzieży na wakacje? Chodzi, rzecz jasna, o czas nie wypełniony wyjazdami. Wśród odpowiedzi, jakich można było się spodziewać (kluby osiedlowe, gra w kapsle) trafiam na perełkę: wspomina oto pani z sentymentem, jak nudząc się na wakacjach u cioci zaczęła chodzić na kurs hiszpańskiego. Jej post inspiruje rzeszę do entuzjastyczne kombinowania, jak by tu dziecięciu zapewnić pożytecznie spędzony czas, na dodatek do kursów wprost sugerując pracę z podręcznikiem: „Fajnie byłoby, jeśli dziecko nawet w wakacje miało kontakt z przedmiotami, których będzie się uczyć w przyszłej klasie, to istotne, by dobrze sobie poradziło i było mu lżej”. Ja, owszem, pamiętam, że przed siódmą klasą pochłonęłam podręcznik biologii – pojęcia dzisiaj nie mam, skąd się u mnie wziął nagły pociąg do studiowania anatomii królika, bo ani przedtem, ani potem orlicą biologiczną nie byłam.
Na szczęście przyśpiewka: nie ma odpoczynku od nauki może nabrać nowego sensu, gdy na pomysł spojrzymy od ciut innej strony. Szkoła oferuje edukację określoną przez prawo oświatowe i politykę oświatową państwa, a definicja edukacji jest o wiele szersza („ogół czynności i procesów mających na celu przekazywanie wiedzy, kształtowanie określonych cech i umiejętności” – Encyklopedia PWN). W czasie wakacji dziecko może się uczyć, ale pamiętajmy, że uczenie się nie oznacza wyłącznie siedzenia nad szkolnymi zadaniami. Według mnie i wielu innych psychologów dziecięcych formalna nauka jest najmniej efektywną formą uczenia się – pojmowanego nie jako wbijanie do głowy obowiązkowej sumy mniej lub bardziej sensownych faktów lub ćwiczenie mniej lub bardziej potrzebnej na przyszłość umiejętności. Tymczasem można powiedzieć, że dla każdego człowieka „uczenie się” oznacza po prostu: życie wypełnione wartościowymi, nieznanymi dotychczas bodźcami, zaspokajanie naturalnej ciekawości.
Można mówić o edukacji praktycznej, nastawionej na zdobywanie umiejętności (w obowiązującej podstawie programowej w ramach nauki przedmiotu „edukacja dla bezpieczeństwa” uczniowie i uczennice uczą się udzielać pierwszej pomocy, a w ramach nauczania licealnego chemii na poziomie rozszerzonym są punkty w rodzaju „projektuje i przeprowadza doświadczenie” – z pewnością użyteczna dla przyszłych naśladowców Marii Curie-Skłodowskiej).
Drugi rodzaj edukacji to edukacja w stylu klasycznym. Jej zadaniem jest poszerzyć horyzonty ucznia, nauczyć go np. umiejętności logicznego myślenia lub też pomóc mu zrozumieć pewne procesy. Celem tego rodzaju edukacji jest raczej nauczyć ludzi myślenia i analizowania informacji, wyciągania wniosków. Obowiązująca podstawa programowa takich ambicji niestety nie ma i dlatego warto by tę lukę uzupełniać zajęciami wakacyjnymi.
Wielu rodziców doceni możliwość, by wakacyjną „naukę bez podręczników” zaplanować samodzielnie. W takiej sytuacji (oczywiście również wtedy, gdy zapisujemy dziecko na zajęcia organizowane przez zewnętrzne instytucje) przede wszystkim trzeba spytać: czy są jakieś zajęcia, których jeszcze nie próbowałeś/aś, a których był(a)byś chętny/a spróbować? Jedno dziecko odpowie, że widziało fajny film o wędkowaniu. Proszę, już mamy odpowiedź i całkiem sensowne wyzwanie, co z nią dalej. Czy po pracy pojeździć z pociechą po okolicznych akwenach, pogadać z wędkarzami, zastanowić się nad zakupem podstawowego sprzętu? A może zacząć od przejrzenia zasobów Internetu, poczytać ciekawe historyjki o rybach i wędkowaniu?
Jeśli nie słyszeliście o geocachingu, uzupełnijcie wiedzę, ot choćby na stronie https://www.geocaching.pl/geocaching.php/ . wśród rozmaitych typów skrytek („keszy”) są edukacyjne wprost, np. EarthCache – miejsce, które można odwiedzić, aby nauczyć się czegoś o geologicznych tajemnicach Ziemi oraz jak naukowcy zbierają informacje na jej temat (www.earthcache.org). Znalazłam nawet artykuł autorstwa mamy autystycznego dziecka, która bardzo się ucieszyła, odkrywszy tę formę rozrywki dla siebie i syna (http://www.poradnikautystyczny.pl/post/artykuly/geocaching) .
Powyższe propozycje zakładają wspólne spędzanie czasu. Ta okoliczność niektórym, zapracowanym mimo ładnej pogody, może stanąć kością w gardle. Umówmy się więc, że wersja „uczę się razem z dzieckiem” to opcja luksusowa. Jeżeli dochowaliśmy się już nastolatki (nastolatka), to wiele z wyżej opisywanych sposobów spędzania czasu mogą sobie organizować sami.
Jeżeli nie da się wdrożyć planu wspólnych przygód, to można sprawdzić inicjatywy oferowane przez miasto czy kluby osiedlowe. Natomiast jest jeszcze jeden wariant: że działania wakacyjne zorganizowała szkoła.
Jest w Polsce taka placówka edukacyjna, dość specyficzna, by nie powiedzieć – niszowa, oferująca edukację „opartą na wartościach chrześcijańskich” wyłącznie chłopcom od zerówki po maturę. Pomijając kwestie światopoglądowe, warto zajrzeć na stronę poświęconą zajęciom wakacyjnym. Plusem takiego rozwiązania jest okoliczność, która dla niektórych może stanowić minus: dziecko przebywa w znajomym środowisku, kontaktuje się z kolegami i koleżankami, których zna z codziennego życia, odpada więc szansa na poznanie nowych osób i wakacyjny flirt czy romans. Jest to jednak kwestia do łatwego rozwiązania, jeśli na wspólne działanie umówią się dwie szkoły lub zgoła kilka.
Charakter zajęć zapewni inicjatywie sukces lub stanie się gwoździem do trumny, ale tu jest pole do popisu dla osób, które duszą się w gorsecie podstawy programowej i obowiązkowych sprawdzianów. W dodatku można sobie wyobrazić, że niektóre zajęcia dla maluchów zaprojektują i poprowadzą pod okiem dorosłego uczniowie najstarszych klas.
Niektórzy nauczyciele chętnie w ten sposób dorobią (tu kolejne zastrzeżenie: powinny to być wyłącznie osoby, które umieją wyjść poza ramy szablonowego statycznego przekazywania wiedzy i które z własnej chęci, a nie dla kilkuset złociszów, odrzucą maskę belfra).
Być może odkrywam właśnie Amerykę – ale może jest jeszcze trzeci kontynent i moje odkrycie nadal ma jakieś znaczenie? Na pewno dzisiejsze dywagacje mają potężny minus, są spóźnione o te kilka miesięcy, których potrzeba, by uruchomić „wakacyjną szkołę”. Ale może w przyszłym roku…?