Gdybym przybyła na Ziemię z jakiejś innej planety i obserwowała praktyki niektórych szkół lub nauczycieli, doszłabym może do wniosku, że projekt to plakat, na którym uczeń drobnym druczkiem wypisuje tekst skopiowany z Wikipedii i ozdabia pod spodem jakąś fotką.
Zapewne jednak trafiłabym równie szybko do szkół, które z „metody projektu” uczyniły jedno z podstawowych narzędzi procesu edukacyjnego. W dzisiejszym blogu zaczerpnę z tekstu, zamieszczonego na portalu Edutopia (www.edutopia.org/discussion/example-pbl-early-elementary-how-i-started), w którym nauczycielka wczesnej edukacji opisuje swoje doświadczenia.
Wybierając źródło amerykańskie, nie chcę powiedzieć, że Polscy nauczyciele nie wiedzą, jak realizować z uczniami projekty edukacyjne. Uważam natomiast, że dobrze jest dzielić się praktyką i pomysłami, choćby poprzez oceany.
Moja amerykańska koleżanka jest doświadczoną nauczycielką (uczy w zerówce, czyli pracuje z pięciolatkami, od dwudziestu lat), ale przyznaje, że rzeczywistość szkolna bardzo się przez ten czas zmieniła. Chcąc dotrzymać kroku wyzwaniom, w szczególności pomóc uczniom nabyć tzw. miękkich kompetencji („the four C: cooperation, Communication, Critical thinking and Creativity”) – „cztery K: kooperacja, komunikacja, krytyczne myślenie oraz kreatywność), kieruje uwagę na tzw. Project-Based Learning, czyli uczenie się oparte na projektach.
Tu pierwszy komentarz: wybór tej metody to coś więcej, niż wrzucenie okazjonalnego „projektu” do programu zajęć. Obecność metody projektowej w świadomości wielu nauczycieli ogranicza się właśnie do tej opcji, ugruntowanej przez redakcje podręczników: w zasadzie tłuczemy starą metodę transmisji, czyli większość lekcji opieramy na dyktowaniu czy też omawianiu treści koncentrujących się na informacjach (danych). Pod koniec niektórych rozdziałów w podręczniku znajdujemy sekcję „Projekt” i od czasu do czasu – gdy uda się szybciej „zrealizować treści podstawy programowej” – zadajemy uczniom dodatkowe zajęcie. Aby im było nowocześniej.
Uczenie oparte na projekcie odbywa się inaczej. Zobaczmy, jak realizuje ten zamysł nasza zamorska koleżanka:
„Najtrudniej było zacząć. W publikacji „PBL in Elementary Grades” (Uczenie metodą projektów w szkole podstawowej) znalazłam alfabetyczny spis propozycji projektów dotyczących miejscowych zwierząt. Wybrałam na literę F „Yellow Legged Frog” (Żaba żółtonóżka – nie gwarantuję poprawności tłumaczenia, proszę czytelników o konsultację i ewentualną korektę). Uczniowie dowiedzieli się, że to miejscowy gatunek żaby, który należy otoczyć „szczególną troską”, postanowili więc zrobić coś dla ocalenia tego płaza. W ten sposób wyłonił się temat projektu, który realizowaliśmy w pierwszym semestrze – „Jak możemy pomóc ocalić żabę żółtonóżkę?”
Kolejny komentarz: zwróćmy uwagę na kilka drobnostek. To nauczycielka sięga do publikacji, która stanowi pomoc w krytycznej początkowej fazie wyboru. Ale to nie sama nauczycielka podejmuje kolejne decyzje: to uczniowie wnoszą pierwsze informacje (dowiedzieli się, że to gatunek lokalnie zagrożony) i na tej podstawie proponują temat projektu. Ten moment jest krytyczny dla pedagogicznej wartości tej filozofii pedagogicznej, bo oznacza, że uczniowie są autorami swoich dokonań, a nie realizatorami cudzych wytycznych. W swojej praktyce też oczekuję od uczniów, by sami proponowali tematy projektów i całą klasą wybierali te najpopularniejsze. Ilekroć potem okazuje się, że przez lenistwo intelektualne zadali sobie jakiś super-szkolny temat („Łańcuchy górskie w Europie”), realizacja była nudna i przyniosła nędzne efekty. Gdy się pofatygowali, by naprawdę pomyśleć, co ich interesuje, sama praca jest dla nich przyjemnością, a końcowy efekt bywa rewelacyjny. Czasem kwestia tkwi w wyborze tematu, ale przyjmując, że w wyimaginowanym przykładzie naprawdę wielu uczniów interesuje się górami, może to być przeformułowanie tematu, na przykład na „Wędrówka wzdłuż europejskich łańcuchów górskich – opracowanie przewodnika turystycznego”.
Zasada podstawowa jest taka: im praktyczniej, tym bardziej interesująco i bardziej wartościowo. Gdyby amerykańskie maluchy narysowały żabę żółtonóżkę i wkleiły teksty o niej, to byłby projekt niewiele wnoszący w ich życie. Ale one postanowiły „coś zrobić”. I to właśnie jest PROJEKT.
Zamiast opisywać, co zrobiły, zadam pracę domową: przedyskutujcie to w klasie. Co byście sami zrobili, aby pomóc ocalić miejscowe zwierzę zagrożone wyginięciem?
Amerykańska nauczycielka zerówki tak opisuje kolejny projekt:
„Od kilku lat pierwsze trzy roczniki w naszej szkole mają zajęcia z modułu „Pstrąg w naszej klasie”; dla ich prowadzenia tworzyliśmy prezentacje multimedialne i wyszukiwaliśmy książki i inne źródła. Ale w tym roku postanowiłam skorzystać z metody projektu tak, by poprzez jego realizację jednocześnie realizować treści Podstawy Programowej. W tym celu przejrzałam treści dotyczącej wiedzy przyrodniczej („science”) i kompetencji pisania („writing standards”), żeby wybrać te, które pasują do zamierzonego projektu, ale by jednocześnie dać uczniom poczucie znaczącego celu („meaningful purpose”) uczenia się.”
Komentarz: Jak łatwo zauważyć, amerykańskie szkoły cierpią na ten sam syndrom, co nasze: alienacja treści podstawy programowej i „znaczenia” tego, co się robi w szkole. Tu nauczycielka zadaje sobie trud, by uczniowie czuli, że to, co robią, „ma jakiś konkretny sens”. Nazwałabym to wyzwanie „twórczym podejściem do Podstawy Programowej”, które zapewne wielu nauczycieli podjęłoby, gdyby nie pancerz podręczników i odgórnych rozporządzeń. Pytanie: czy lepiej odhaczyć wszystkie treści zawarte w PP, czy wybrać kilka i zamienić je na znaczące doświadczenie uczenia się i robienia czegoś konkretnego?
Kolejna uwaga jest równie krytyczna dla przeważającego modelu polskiej szkoły: w innych krajach popularne są projekty, realizowane wspólnie przez kilka oddziałów szkolnych. Nasze szkoły preferują podejście „moja klasa, moja twierdza” i najczęściej jedyne chwile, gdy nauczycielki coś robią wspólnie, to przedstawienia na Dzień Matki…
W przypadku „Pstrąga w klasie” wiodącym pytaniem projektowym było: „Jak uczymy innych prowadzenia klasowej hodowli jaj pstrągów i jak przekazywać świadomość znaczenia dla naszego życia utrzymania równowagi życia w środowiskach wodnych?”. Łatwo zauważyć podział na część praktyczną i teoretyczną. W tekście źródłowym znajdziecie link do spisu treści podstawy programowej, które zrealizowano w trakcie pracy nad projektem. Znajdziecie tam jeszcze coś ciekawego: spis „miejscowych agend lub źródeł wiedzy eksperckiej, z których uczniowie mogą czerpać dla lepszego zrozumienia treści”. Tak więc, zamiast jednego podręcznika, który co najwyżej uczy, że szukać informacji należy w jednym, najłatwiejszym miejscu; w przyszłości tacy uczniowie sięgną do Wikipedii i na tym poprzestaną), uczniowie zapewne zaprosili na zajęcia pracownika jakiegoś urzędu gospodarki wodnej, a może wykładowcę z pobliskiego uniwersytetu? Może w ogóle miejscowa agencja rolna czy wodna podjęła się patronatu nad tą częścią projektu, którą było opracowanie materiałów instruktażowych dla uczniów szkół podstawowych?
Ale to jeszcze nie wszystko: nauczycielka pisze o „obserwatorach poza przestrzenią klasy” – których znalazła w równoległej klasie w San Francisco, prowadzonej przez swoją koleżankę. Jej uczniowie realizowali zadania wiedząc, że nie tylko „pani” będzie ich adresatem; właściwie „pani” figurowała na liście adresatów z konieczności, a właściwymi adresatami byli owi nieznani koledzy z innego miasta. Przypomina mi się pedagogika Celestyna Freineta, w której szkoły redagowały swoje gazetki, by je następnie przekazywać do rozległej sieci szkół partnerskich. Tak, jak w opisywanym działaniu, uczniowie przestają być biernymi przedmiotami, poddanymi nakazanej odgórnie manipulacji („przyswojenie treści podstawy programowej), zajmując pozycję podmiotu („realizowanie zadań społecznie użytecznych, przy jednoczesnym przyswajaniu treści podstawy programowej”).
Jak powiedział kiedyś społeczny wizjoner, pastor Martin Luther King: „I have a dream”… Mam taką wizję, że wszystkie polskie szkoły idą tym tropem i realizują znaczące treściowo projekty, przekazując sobie nawzajem efekty swoich działań. A Wam jak się to podoba?