Upalny czerwcowy piątek, we wszystkich szkołach uroczyste zakończenie roku, dzieciaki wychodzą z budynku – te młodsze wymachują świadectwami, niektóre biegną do rodziców, uśmiechnięte, jedno nawet woła na całe gardło: Mama, mama, jednak mam same szóstki!
Rano, jadąc do szkoły, włączyłam radio i wysłuchałam reklamy jednej z sieci sklepów ze sprzętem RTV. Rodzice dobrych uczniów, cieszcie się! Przychodząc na zakupy ze świadectwem dziecka w ręku, dostaniecie upust – po 6 złotych za każdą szóstkę, po piątalu za piątkę. Szybko rachuję w myślach: krzycząca dziewczynka jest w piątej klasie, znaczy się, na świadectwie pyszni się z najmarniej dziesięć szóstek. Tata zapłaci o sześćdziesiąt złotych mniej. Ale rodzice tego chłopca, który idzie z bardziej umiarkowaną miną, będą go szturchać i syczeć: „widzisz, gdybyś się tak uczył, jak Marysia, kupilibyśmy ci tego iPoda – ale za twoje tróje nie mamy zniżki i możesz się obejść smakiem”.
Horror? Ja w podstawówce też miałam taki pomysł, żeby rodzice honorowali moje piątki – bo szóstej jeszcze wtedy nie było – premiami. Oboje popukali się w głowy: „dziecko, jak chcesz zwiększyć tygodniówkę, pomóż myć okna sąsiadom albo wyprowadzaj ich psa”. Koledzy premie dostawali. Ja miałam tego pecha, że rodzice spędzili nieco czasu za granicą, na stypendiach naukowych i tam zobaczyli, jak znajomi uczą dzieci zaradności. „Ale dobre wyniki w nauce…” – pomiaukiwałam. „Dla kogo się uczysz? Dla nas, czy dla siebie?” usłyszałam w odpowiedzi i zrozumiałam, że nic nie wskóram.
Upłynęło wiele lat, zanim doceniłam rodzicielski rozsądek. Zresztą dzięki ich postawie nie przeżywałam koszmaru, gdy w liceum zaczęły mi wpadać tróje z przedmiotów, które mnie nie interesowały. Również na pierwszym roku nie histeryzowałam z oblanego egzaminu, tylko przysiadłam i we wrześniu spokojnie zdałam poprawkowy.
A teraz jestem nauczycielką i próbuję ulżyć młodym ludziom, którzy żyją w terrorze dobrych ocen. „Trójka oznacza dostatecznie, to znaczy, że umiesz dostatecznie dużo. Czy historia to twoja pasja?” „Nie, ale rodzice…” Z nerwów przed klasówką wymiotuje. Owszem, gromadzi te wymarzone przez mamę piątki, ale obawiam się o stan jej wyściółki (przewodu pokarmowego). Skarży się coraz częściej na bóle żołądka.
Z drugiej strony usiłuję dotrzeć z jakimś pozytywnym przekazem do koleżanki, która mając trzynaście lat jest już przekonana, że nic nigdy jej się nie uda i nawet nie warto próbować. To co się będzie uczyła? – tym bardziej, że ma z natury słabą i do tego niewytrenowaną pamięć, w podstawówce się przekonała, że choćby się bardzo starała, na lekcji wszystko co w domu wklepane wyleci na fali stresu i więcej, niż dwójkę z litości, nie dostanie. Stopniowo zrozumiała, że lepiej olewać i w ogóle nie marnować czasu. Ma jedynki; nauczyciele nieustannie grożą jej poprawkami i powtarzaniem roku. Raz już zaliczyła tę glebę. Szóstoklasistka, która stanowi jawne zaprzeczenie nauczycielskiej iluzji: „stopnie motywują, jak postraszę jedynką, to się weźmie do roboty”. Albo: „drugoroczny nareszcie się zaczął uczyć, dostaje dwójki” (tymczasem drugoroczny po prostu drugi raz słyszy te wszystkie bzdury, to i to minimum wiadomości się w pamięci zaczepiło).
Z trzeciej strony łkam z żalu, bo piekielnie zdolny, wręcz utalentowany chłopak odwala zadania domowe, na lekcjach szpera przy smartfonie pod ławką, bo czemu nie, skoro i tak wyrwany do odpowiedzi gładko wyśpiewa żądane fakty czy formułki i siądzie z piątką. Na poziomie reszty klasy prymus. Rodzice zachwyceni. A ja wiem, że on mógłby już prowadzić samodzielne badania naukowe. Ale po co? Najważniejsze, że na świadectwie szóstki (i kilkadziesiąt złociszów w kieszeni w sieciówce).
Po co się uczysz? Dla kogo się uczysz?
Nauczycielu, ilu twoich uczniów tak spytanych odpowie „dla stopni”…? A ilu, że „dla rodziców” (to znaczy, też dla stopni, bo rodzice innej miary sukcesu w nauce nie znają).
To i nic dziwnego, że za kilka lat będą wybierać studia pod kątem wysokości pensji po dyplomie. A potem będą przez życie iść pod presją podwyżek i nadgodzin. Skoro nieważna własna satysfakcja, skoro ciekawość to coś głupiego, a liczy się tylko nagroda wyrażona zewnętrznie.
Czy można tak żyć szczęśliwie? Jasne, że można – dopóki szef stawia na świadectwie szóstki …
Zosia Grudzińska