Czym jest tutoring szkolny? Co wnosi do szkół, które decydują się na jego wdrażanie? Jakie może mieć znaczenie dla relacji szkoła – rodzice? A wreszcie kim jest/może być sam tutor? Odpowiedzi na te pytania znajdą się w wywiadzie Adrianny Sarnat-Ciastko z Mariuszem Budzyńskim.
Adrianna Sarnat-Ciastko: Mariusz kilka miesięcy temu miałam okazję być na konferencji naukowej „Coaching i mentoring – nowa jakość w edukacji”, na której tutoring w zasadzie odnoszony był jedynie do przestrzeni akademickiej, a ze szkolną kojarzony był coaching edukacyjny i mentoring. Oczywiście jest to duże nadużycie, skoro już kilkaset szkół w Polsce zetknęło się z tutoringiem. Myślę jednak, że te trzy pojęcia są nieraz traktowane jak synonimy, dlatego chciałabym, abyśmy dzisiaj wyjaśnili czym jest tutoring, a przede wszystkim czym jest tutoring szkolny. Nim jednak zapytam cię o definicję i sens wprowadzania tej metody w szkołach, chciałabym poznać twoją opinię o samej szkole. Jak ją oceniasz w AD 2015?
Mariusz Budzyński: Mogę zadać sobie nawet szersze pytanie – „Po co nam szkoła?”. Powiem szczerze, że rozważając to, dochodzę do przekonania, że chyba jestem fanem szkoły, bo uważam, że choć nie jest niezbędna, to jest bardzo potrzebna. Sądzę, że jeśli zawaliłby się ten system edukacji, który dotychczas znamy, to rodzice stworzyliby nowy, swój własny system, i to chyba nie jeden. . Zaraz powstałyby pewnie różne środowiska i różne grupy rodziców, którzy różnie myślą o szkole i te wizje byliby w stanie realizować. Zresztą dzisiejsze, powstające jak „grzyby po deszczu” „szkoły demokratyczne” są tego przykładem.
No właśnie, rodzice. Mariusz stworzyłeś Autorskie Licea Artystyczne i Akademickie ALA, czyli szkołę, która jest w awangardzie do placówek publicznych. Przez kilkanaście lat byłeś ich dyrektorem. Zastanawiam się jednak nad twoim doświadczaniem relacji z rodzicami. Rekrutacja do ALA wymaga przecież bezpośredniego kontaktu z nimi. Czego tak naprawdę rodzice oczekują od szkoły?
Generalnie chyba chodzi o to, aby dzieciaki, które posyłają do szkoły, mogły lepiej radzić sobie w życiu. Zdobyły umiejętności, które pozwolą na to, by w przyszłości były szczęśliwe. Co jest do tego potrzebne? Znany nam wszystkim system szkoły wdrukował nam, że potrzebna nam jest bardzo mocno wiedza np. z matematyki, języka polskiego, geografii czy biologii. Od wielu lat odbywają się dyskusje nad kształtem programu szkoły, a w szczególności tak rozbudowanego programu z matematyki. Nauczyciele uzasadniają konieczność obecności takich treści, twierdząc, że ich przyswajanie, choć mało przydatne, uczy logicznego myślenia, kojarzenia i tak dalej. Jest pretekstem, żeby rozwijać te umiejętności. Problem jest jednak taki, że wszyscy już wiemy, że ta wiedza nie jest potrzebna czyli nie jest przydatna w codziennym życiu, a zatem nie budzi potrzeby uczenia się. Moja wnuczka ostatnio pytała mnie ile kręgów ma człowiek. Wiem, z jakich części składa się kręgosłup, ale ile ma kręgów? Po co to?… Musimy w końcu też przyznać, że dzisiaj taką wiedzę młodzież ma pod ręką, w swoich smartfonach. Po co więc wpisywać ją w żywą pamięć?
W takim razie, co wydaje ci się najbardziej potrzebne młodemu człowiekowi?
To, co pozwoli mu lepiej radzić sobie w życiu. Przede wszystkim umiejętności funkcjonowania społecznego, rzeczy, które budują jego dojrzałość. Umiejętność dokonywania wyborów, brania odpowiedzialności za te wybory. Świadomość tego, że my ludzie będąc obdarzeni wolną wolą, mamy wpływ na to, co nas otacza. Do tego jest potrzebny ukształtowany, uświadomiony system wartości. Taki młody człowiek powinien wiedzieć, jak budować relacje z otoczeniem. Potrzebne jest rozumienie tego, co się wokół niego dzieje. Do tego moim zdaniem potrzebna jest szkoła. O wiele ważniejszy jest obszar kompetencji miękkich niż to, do czego tak mocno przywiązujemy wagę – czyli wiedza. Jest to jednak kwestia problemowa. Popatrz, w zasadzie wszystkie narzędzia pomiarowe dotyczą wiedzy, a co z umiejętnościami, o których mówię? Brakuje ich, i to widać szczególnie w momencie naszych narzekań na to, że młodzi ludzie funkcjonują coraz gorzej, nie radzą sobie z własną samotnością z telefonem w ręce.
Czy mogę zatem przyjąć, że twoim zdaniem rodzice oczekują od szkoły przede wszystkim rozwoju kompetencji miękkich u dzieci?
No jednak nie tylko. Muszę przyznać, że oczekiwania rodziców wobec szkoły są bardzo różne. Jedni chcą, aby szkoła wyposażała w wiedzę, aby umożliwiała kontynuowanie nauki na kolejnym etapie kształcenia w możliwie najlepszej placówce. Czyli chcą, aby dziecko skończyło edukację z dobrymi papierami. Są jednak rodzice, którzy uważają, że najważniejsze są kompetencje typu umiejętności budowania relacji czy rozpoznawania dobra i zła, które pomagają dokonywać dobrych wyborów. Rodzice oczekują od szkoły, aby pomogła odkryć style uczenia się dziecka, odkrywać to do czego są powołani poprzez posiadane zdolności – bo to ułatwi mu potem życie, pomoże odnieść jakiś sukces. A osiągnięty mały sukces daje szanse na kolejny, często większy. Dla wielu rodziców ważne jest kształtowanie postawy etycznej tak, aby ci młodzi ludzie w przyszłości nie tyle potrafili radzić sobie w życiu poprzez cwaniactwo, czyli wykorzystywanie sytuacji, ale żyli zgodnie z własnym sumieniem i normami etycznymi.
Trudne wyzwanie dla współczesnej szkoły…
Tak, ale trzeba rozwiewać obawy, bo to wyzwanie jest możliwe. Szkoła musi być gotowa do tego, żeby stworzyć spójną z rodzicami wizję dla każdego dziecka, objąć je wspólną opieką szkoła-rodzic. Przecież konstytucja mówi, że rodzice mają prawo do wychowania w wyznawanym przez nich światopoglądzie, zatem to szkoła powinna się dostosować do opcji światopoglądowej rodziców. Powinna ją wspierać, a nie neutralizować. Do tego mają prawo rodzice i myślę, że tu tkwi pewne nieuświadomione oczekiwanie.
Mariusz chcesz rozwiać obawy, a masz pewność, że to może się udać?
Tak, bo sprawdziliśmy to choćby w dwóch szkołach podstawowych i wiemy, że to działa.
Których szkołach?
Mam to na myśli warszawską Szkołę Podstawową nr 70 i Szkołę Podstawową nr 5 z Malborka i pewnie szereg innych, w których taka spójność „rodzice-szkoła” jest codziennością choćby szkoły typu „Źródła”, „Żagle”, „Sternik”…
W tych pierwszych szkołach wdrażany jest tutoring szkolny? Przecież mówimy o szkołach podstawowych, jak ta metoda jest w nich realizowana?
W Warszawie w klasach I-III tutor dużą część swojej pracy poświęca rodzicom, po to żeby zawrzeć i zbudować z nimi sojusz wokół dziecka. Tutoriale dla dzieci są z kolei bardzo krótkie.
Czyli uwaga tutora koncentruje się w większym stopniu na rodzicach, niż w przypadku tutoringu realizowanego w gimnazjach czy tym bardziej szkołach średnich?
Tak, ale trzeba przyznać, że to jest bardzo trudna sytuacja dla szkoły, ponieważ szkoła nie jest do tego zwykle przygotowana. Po prostu nigdy nie było takich działań. Dobry klimat współpracy z rodzicem, można zbudować wtedy, kiedy tutor dostrzega w rodzicach ekspertów w sprawach swojego dziecka. Nauczyciel – co jest zwykle trudne – musi zatem zejść ze swojej eksperckiej roli.
Ma się wycofać?
Tak, ale nie do końca. Jeśli na przykład widzi, że podejście rodziców jest niekorzystne dla dziecka – zakładając, że są to bardzo wyraźne sytuacje – i chce uzyskać jakąś zmianę, musi to zrobić tak, jak pisał Martin Buber, parafrazując: jeżeli współczesny nauczyciel chce działać skutecznie, to musi działać tak jakby nie działał.
Mariusz kim zatem dla ciebie jest tutor?
To dorosły towarzysz w życiu szkolnym. Tutor jest to osoba, która swojego podopiecznego prowadzi do mądrości. To jest też osobisty wychowawca, ale pełen szacunku dla swojego młodszego kolegi. Tak ta relacja musi być partnerska, poważnie traktująca wychowanka, szczególnie respektująca jego poczucie godności. Odnosząc to do wychowawstwa w szkole, jeśli będziemy je indywidualizować i wesprzemy pedagogiką dialogu, to wychowawca stanie się tutorem. Indywidualny wychowawca, pełen szacunku, woli współpracy i stawiający wyzwania wobec ucznia i jego rodziców to tutor.
Jaki twoim zdaniem ma być tutor?
Mamy tutaj mnóstwo cech, ale trzeba podkreślić, że każdy tutor jest przecież indywidualnością, więc tutorzy i tutoring, który uprawiają będą się różnili. Uogólniając jednak powiedziałbym za Januszem Tarnowskim, że właściwym punktem odniesienia wychowawcy i wychowanka, czy też tutora i podopiecznego jest po prostu miłość. Jeśli nauczyciel będzie [bezinteresownie] kochał to dziecko, czyli będzie się kierował autentycznym dobrem swojego podopiecznego, to będzie dobrym tutorem. W definicji wychowania Tarnowskiego mowa jest o urzeczywistnianiu człowieczeństwa, czyli przyjęciu postawy, w której młody człowiek ma w swojej istocie wszystko, co jest mu potrzebne do dorosłego życia. Tutor ma to wydobyć [urzeczywistnić], dostarczając odpowiednich warunków.
Rozumiem, że tutor ma stwarzać odpowiednie warunki, ale jak on ma to robić?
To przede wszystkim klimat relacji. Tu nie chodzi o to, żeby otoczyć ucznia wszechmocną opieką, bo przecież od tego są przede wszystkim rodzice. Trzeba jednak pamiętać, że taka relacja z obcym dorosłym, zwłaszcza w okresie adolescencji, jest niezwykle potrzebna, ponieważ autorytet rodziców i ich wpływ na życie młodego człowieka dramatycznie spada. Jeśli wtedy pojawi się dorosły ze swoim autentycznym autorytetem, który zostanie zaakceptowany – jest to nie do przecenienia.
Jak zatem osiągnąć ów „autentyczny autorytet”?
Tutor ma być dla ucznia przyjacielskim dorosłym i nauczycielem, i ma zostać przez niego zaakceptowany. Ma zdobyć jego zaufanie, uznanie. To wszystko oczywiście ma swoje źródło w szacunku, zrozumieniu, ale też wyrozumiałości oraz współpracy. Z tą wyrozumiałością związana jest też nieustanna gotowość do przebaczenia. Nauczyciel jest w zasadzie do takiego działania profesjonalnie zobowiązany poprzez pełnioną funkcję i tzw. przygotowanie pedagogiczne. Do tego stania się „przyjacielskim dorosłym” jednak dochodzi się stopniowo. W pracy z podopiecznym pojawi się chociażby szereg sytuacji, w których trzeba podejmować decyzje. Godny zaufania tutor w takich momentach powinien przygotować pole do tej decyzji, ale decyzję pozostawić wychowankowi. Zaufanie musi być obustronne.
Może zatem dążąc do podsumowania naszej rozmowy powiesz czym dla ciebie jest tutoring?
Jest sumą działań tutorskich.
Tylko tyle?
Istnieje też twarda definicja tutoringu mówiąca o tym, że jest to indywidualna praca z podopiecznym, długotrwała, systematyczna, skoncentrowana na wzmacnianiu jego mocnych stron. Wiesz, jednak zawsze widzę, że ta definicja może odnosić się do różnych przestrzeni. W zależności od potrzeby tutoring może mieć przecież wymiar szkolny, może być skierowany do liderów czy uchodźców, ale też może być zdeterminowany podejściem pedagogicznym. Mam na myśli to, że tutor może być takim mistrzem, który pracuje w bardzo tradycyjny stylu – behawioralnym. W tym stylu dominować będzie doświadczenie i wiedza Mistrza, wskazywanie działań, polecenie, określanie, wyznaczanie zadań i precyzyjne rozliczanie ich wykonania. Takich nauczycieli możemy często spotkać choćby w tradycyjnych szkołach np. muzycznych. Praca tej grupy osób z uczniami spełnia wszystkie warunki definicji tutoringu, łącznie z pracą na mocnych stronach ucznia, które są badane już na etapie rekrutacji. Ale tak prezentowane mistrzostwo może być niszczące. W takim kontekście ciągle podkreślam, że proponowany przez nas (Instytut Tutoringu Szkolnego) styl tutoringu szkolnego jest oparty na założeniach pedagogiki dialogu, zatem na człowieczeństwie, interakcyjności (współpracy, której efekty/zmiana są skierowane w obie strony ucznia i nauczyciela) oraz transgresyjności czyli przekraczania aktualnych możliwości. Wtedy mamy do czynienia z prawdziwym rozwojem. Tutoring szkolny dla mnie po prostu towarzyszenie w rozwoju.
Dziękuję za rozmowę.
Zapraszamy do udziału w konferencji o tutoringu szkolnym „Być uczniem i przetrwać w wielkim mieście. W poszukiwaniu ideałów pedagogicznych XXI w.” – 26 listopada w Warszawie.
Adrianna Sarnat-Ciastko – doktor nauk społecznych, nauczyciel akademicki, autorka książki Tutoring w polskiej szkole