Zgodnie z prawem oświatowym „szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju” (wstęp do Ustawy o systemie oświaty). Zwróćcie, proszę, uwagę: nie chodzi wyłącznie o uczenie – chociaż rozumiemy, że bez umożliwienia pozyskiwania pożytecznej wiedzy i umiejętności deklaracje o zapewnianiu warunków do rozwoju byłyby puste.

Faktem jest jednak, że ustawodawcy zdecydowali się na sformułowanie, które jest o wiele bardziej pojemne i zawiera w sobie obietnicę wspierania w rozwoju w szerszym, niż czysto edukacyjne, znaczeniu. Chodziło im również o rozwój psychiki i osobowości oraz umiejętności funkcjonowania w społeczeństwie. W międzynarodowym słowniku edukacyjnym na określenie tych zadań szkoły funkcjonuje od jakiegoś czasu sformułowanie SEL – social and emotional learning.

Czytelniku – nauczycielu, który w tej chwili odczuwasz przypływ irytacji: „wciąż nam mówią, czego też mamy uczyć, emocjonalne to, społeczne sio, a rozliczają tylko z wyników na egzaminach…” – mam dla Ciebie pokrzepiającą nowinę. Otóż znane są wyniki badań, według których wdrożenie SEL skutkuje podniesieniem wyników punktowych uzyskiwanych przez uczniów średnio o … 11 procent! Odrobina szkolnej arytmetyki i mamy jak na dłoni: uczeń, co do którego na podstawie jego intelektualnych zdolności oczekujemy, że osiągnie najwyżej 65 punktów, może dostać ponad 75, o ile szkoła potraktuje poważnie te słowa i nie będzie opędzać się jak od uprzykrzonego komara od propozycji, by niektóre godziny lekcyjne przeznaczyć na wspieranie rozwoju emocjonalnego i społecznego uczniów.

Samo przez się rozumiemy, że do innych korzyści płynących z takiej decyzji należy częstsze występowanie u dzieci i młodzieży (a więc za jakiś czas dorosłych, którzy będą opiekunami nas, przyszłych emerytów) zachowań tzw. prospołecznych, nacechowanych dobrocią, łagodnością i empatią. W dodatku uczniowie (jeszcze bardziej) polubią szkołę, a poziom dziecięcej depresji i stresu znacząco spadnie (Durlak et al., 2011).

Jakiś czas temu wspierałam szkołę w zakresie opieki psychologicznej. Zorganizowałam m.in. warsztat pracy z emocjami dla sześcio- i siedmiolatków. Dzieciaki uczyły się rozpoznawać swoje i cudze uczucia, nazywać je, nie oceniać ich, ale akceptować; na kilku ostatnich zajęciach pracowaliśmy nad tzw. ekspresją (czyli jak wyrazić pozytywne i negatywne uczucia, jak rozładować złość, jak nie ukrywać smutku). Minęło sześć lat, a uczestnicy tamtych zajęć wciąż pozdrawiają mnie na korytarzu i przypominają, czym się zajmowaliśmy. Nie opisuję tu żadnych rygorystycznych badań, ale można łatwo zauważyć, jak im te warsztaty zapadły w pamięć. Musiały być więc w jakiś sposób ważne.

Porządkując zagadnienie, można powiedzieć, że w ramach SEL uczeń opanowuje pięć kluczowych umiejętności:

  1.  samoświadomość, czyli rozumienie własnych emocji, celów osobistych i własnego systemu wartości. Jednocześnie młody człowiek uczy się realnie oceniać własne zasoby i możliwości, nabywa pozytywnego spojrzenia na życie, w którym zakotwicza poczucie własnej skuteczności. Na wyższym poziomie oznacza to umiejętność rozpoznania wzajemnych zależności myśli, emocji i zachowań;
  2. zarządzanie samym sobą to logiczne rozwinięcie wyżej opisanej wiedzy poprzez doskonalenie umiejętności regulowania swoich emocji i zachowań – m.in. opóźniania gratyfikacji (słynny „test pianki” pokazał, że maluchy, który potrafią zaczekać aby uzyskać większe profity, nie tylko odnoszą w dorosłym życiu większe sukcesy, ale w dodatku są po prostu…szczęśliwsze!), radzenia sobie ze stresem, kontrolowania impulsów i podtrzymaniu dążenia do obranego celu w obliczu wyzwań i przeszkód, czyli wytrwałości. No, powiedzcie sami – czy nie opisuję tutaj ucznia idealnego?
  3. świadomość społeczna, czyli umiejętność rozumienia i współodczuwania oraz współczucia dla osób pochodzących z odmiennych środowisk czy kultur; rozumienie sensu i sposobu funkcjonowania norm społecznych oraz umiejętności rozeznawania rodziny, szkoły i społeczności jako źródeł wsparcia i zasobów osobistych;
  4. umiejętności tworzenia relacji osobowych: ułatwia nawiązywanie i podtrzymywanie więzi o zdrowym charakterze, przynoszącym obustronne korzyści psychospołeczne; to zadanie ułatwia umiejętność komunikowania się, aktywnego słuchania, współpracy, opierania się wobec niewłaściwych nacisków rówieśniczych, negocjowania w sytuacjach konfliktowych i poszukiwania pomocy w razie potrzeby;
  5. umiejętność odpowiedzialnego podejmowania decyzji: jak czynić konstruktywne wybory w kwestiach dotyczących osobistego zachowania i interakcji społecznych w rozmaitych sytuacjach; rozpoznanie swoich standardów etycznych, kwestii dotyczących bezpieczeństwa, wdrożenie własnych norm zachowań o charakterze ryzykownym oraz umiejętność realnej oceny konsekwencji rozmaitych zachowań.

Oczywiście wszystkie powyższe punkty są elementami każdego procesu wychowawczego, czy jesteśmy tego świadomi, czy też nie. Dziecko uzyskuje tę wiedzę i te umiejętności nie poprzez jej przekazanie w postaci edukacji formalnej, ale przez obserwowanie i naśladowanie innych (wzorce zachowań i normy społeczne); o samym sobie wiele się dowiaduje poprzez uzyskiwanie informacji zwrotnej, dotyczącej swoich zachowań, ale też przez nieinwazyjną rozmowę o emocjach i wyborach w rozmaitych sytuacjach. Każdy nauczyciel jest wychowawcą, ale można to zadanie spełniać jeszcze bardziej świadomie i celowo, korzystając z wcześniej opracowanych scenariuszy zajęć i bardziej długoterminowych projektów.

Niezależnie od specjalnie przygotowanych lekcji i planów wychowawczych, uczenie się regulacji emocjonalnej, rozumienia cudzych zachowań, przewidywania konsekwencji własnego postępowania  i przestrzegania norm społecznych odbywa się na każdej lekcji, choćby nauczyciel nie planował w tym dniu żadnego „warsztatu”. Najbardziej wymagający i zarazem potrzebujący dobrych nauczycielskich interwencji są tzw. uczniowie trudni. Allen Mendler czerpie z własnych wspomnień pedagoga-doradcy, którego zadaniem jest m.in. przeprowadzenie obserwacji w klasie, której nauczyciel zgłasza potrzebę przydzielenia asystenta do pracy z uczniami, których zachowania burzą porządek zajęć (www.edutopia.org/blog/connections-not-consequences-allen-mendler):

„Zachowania były faktycznie niewłaściwe: Keegan wędrował po klasie, Carlton drzemał z głową na pulpicie, Shaleesha i Louisa głośno kłóciły się o ołówek, Manny cały czas wydawał z siebie skrzeczące dźwięki. Po lekcji rozmawiałem z nauczycielami – było jasne, że mimo zrozumiałem frustracji wynikającej z zachowania uczniów, wykazywali szczerą troskę o „trudnych” podopiecznych, pragnąc, by poprzez zmianę postawy i zachowania mogli odmienić swoje życie na lepsze. Ale… z łatwością recytowali litanię niewłaściwych zachowań, nie potrafili za to opowiedzieć, jakie ich kłopotliwi wychowankowie mają zainteresowania, co chętnie robią po lekcjach. Zaproponowałem, żeby spróbowali wejść w taką interakcję, by się tych szczegółów dowiedzieć; w ten sposób będą lepiej przygotowani nawiązać z uczniem kontakt w pozytywny sposób.

Skąd się bierze ten brak kontaktu i jak można mu zapobiec?

1. Zbytnio polegamy na założeniu, że w zmianie zachowania pomogą zapowiadane konsekwencje: takie rozwiązanie sprawdza się tylko wtedy, gdy uczeń więcej dba o ewentualne straty, jakie w ich następstwie poniesie, niż o korzyści płynące z niewłaściwego zachowania (czy to satysfakcję, czy utwierdzenie się w uprzednich założeniach, czy poklask rówieśników, czy zwrócenie na siebie uwagi…). Groźba, że nie pojedzie na wycieczkę, zadziała pod warunkiem, że mu na udziale w wycieczce faktycznie zależy. „Porozmawiam z rodzicami” nie brzmi hamująco w uszach dziecka, któremu bardziej zależy na podziwie kumpli, niż aprobacie mamy. Zauważmy, że kluczowym słowem jest „zależeć” – większość „trudnych” uczniów czuje się wyobcowany w relacji z nauczyciela, dlatego te metody okazują się nieskuteczne.
Nauczyciel może to zmienić, poznając ucznia („mój nauczyciel wie, czego się boję, z czego jestem dumny, o czym nie chciałbym rozmawiać; zna moje zainteresowania i marzenia; sam potrafi być wobec mnie otwarty i powiedzieć coś o sobie – jednym słowem, mój nauczyciel mnie zna”). Inaczej nauczyciel jest postrzegany w kategorii osoby usiłującej sprawować władzę, a więc kolejny wróg, któremu trzeba stawić opór.

2. Nie nawiązujemy zwykłego, codziennego kontaktu. Aby sprawić, że uczeń zacznie postrzegać nauczyciela jako kogoś stojącego „po jego stronie”, potrzeba czasu i cierpliwości. Nauczyciel powinien się postarać, by codziennie powitać ucznia w przyjazny sposób („fajnie, że cię widzę”); dowiedzieć się czegoś więcej o uczniu jako osobie żyjącej poza szkołą, pamiętając, że najlepiej inicjować takie rozmowy dzieląc się informacjami o sobie samym („kiedy byłem mały, marzyłem, żeby zostać strażakiem. A ty kim chciałbyś zostać?”), nie unikając relacji o swoich porażkach i niepowodzeniach.

3. Brak dialogu: zauważcie, że nauczyciel, aby utrzymać dyscyplinę klasową, feruje jednostronne wyroki („Franek, bardzo niegrzecznie potraktowałeś Basię. Przeproś ją i uważaj, żebyś tego więcej nie robił!”). W takich układach nie ma szansy na dialog i budowanie więzi. Tymczasem działania mające na celu utrzymanie dyscypliny są skuteczniejsze, gdy stymulują refleksję, gdy pobudzają winowajcę do wglądu. Skuteczny proces zakłada, że za pośrednictwem dialogu wchodzimy w negocjacje, których rezultatem jest jakieś uzgodnienie („Franek, jak się czujesz, gdy ktoś odzywa się do ciebie w taki grubiański sposób? Jak mógłby ci wynagrodzić tę przykrość? Ja sama wiem, że zdenerwowałabym się, może nawet wściekła i chciałabym usłyszeć słowa przeprosin, ale takich szczerych. Jeżeli możesz wymyślić coś innego, to słuchamy. Jeśli nie, to może zaczniesz od tego, że przeprosisz Basię?”)

W zasadzie powyższe wskazówki nie są żadnym odkryciem. Najtrudniejsze jest nie tyle wiedzieć o nich, ile umieć je w odpowiednim momencie zastosować. Nauczycielowi brak cierpliwości, czasu („nie zdążę zadać pracy domowej, jeżeli się wciąż będę skupiał na takich pertraktacjach”), bardzo często też wiary, że coś się może zmienić na lepsze i, powiedzmy szczerze, obawy, że wchodząc w rolę rozumiejącego pedagoga, można się najzwyczajniej ośmieszyć, bo „trudny uczeń” narzucił swoistą atmosferę brutalnych, przemocowych relacji („ja będę się wygłupiał, a on i tak będzie się ze mnie śmiał”). Ale takie drobiazgi stanowią część codzienności szkoły, która troszczy się o rozwój emocjonalny i społeczny swoich uczniów.