Czerwiec, końcówka prac wszelakich, wystawiania stopni i bilansowania całego minionego roku. Do serca wkrada się wakacyjny luzik. Dzisiaj zaszaleję, dam sobie dyspensę od logicznego myślenia, więc możliwe, że będę sama sobie zaprzeczać.

W zasadzie piszę z pewnym apelem do nauczycieli i do rodziców. Rodzice zawsze są na posterunku, nauczyciele z niego co prawda właśnie schodzą na dwa miesiące, ale w czasie odpoczynku też głowa pracuje i można pewne kwestie rozważać. Więc jeśli teraz wrzucę na tacę pewną refleksję, ma ona szanse zapuścić korzonki i się zacząć rozkrzewiać, by we wrześniu wydać owoc. O ile jest tego wart, w co oczywiście subiektywnie nie wątpię.

Wzięłam oto na warsztat myślowy zagadnienie „dzieci zdolnych i do czego zdolnych”. Szkoła, według pewnego założenia, ma pomagać dziecku odkrywać swoje silne strony i je pielęgnować. Dylemat współczesnej znormalizowanej edukacji polega jednak na tym, że z drugiej strony system wymusza edukację w obszarach narzuconych odgórnie. Utrwaliło się więc, że każdy musi poznać takie to a takie obszary ludzkiego dorobku myśli. Więc z jednej strony: nie mogę się ograniczyć do wspierania dziecka w pielęgnowaniu swoich talentów. Muszę też pomóc mu odfajkować „zdobywanie wiedzy” w przedmiotach objętych podstawą programową.

Ale z drugiej strony, i tu pojawia się wątek, którego do niedawna unikałam, obstając za elastycznością programową. Z drugiej jednak strony… czemu ograniczać? Czemu nie postawić przed dzieckiem takiego wyzwania, że chociaż nie lubi geografii i nie uważa się za zdolnego przyswajać wiadomości i zdobywać kompetencje małego odkrywcy, to jednak oczekuje się od niego/niej, że się z tym obowiązkiem zmierzy? Podejrzewam, nawiasem mówiąc, że gdyby zamiast mówić „musisz się tego uczyć, bo to jest w programie” sprawę przedstawić inaczej… jako zabawę… jako wyzwanie właśnie… być może opór wstępny osłabłby na tyle, że można by przedstawić jasne strony danego przedmiotu. Czyli przyjąć hasło: „na świecie nie ma rzeczy nudnych, są tylko nudne sposoby ich przedstawienia”.

Muszę przyznać, że poza dotychczasową „teorią roboczą”, którą zaraz przedstawię, zaczęłam dopuszczać alternatywę.  Zwykłam byłam twierdzić, że „jeśli w jakimkolwiek punkcie życia odkryję, że coś jest mi potrzebne, to będę w stanie się tego nauczyć”  i przed szkołą stawiałam zadanie wyposażenia absolwenta w narzędzia, dzięki którym mógłby właśnie POZA szkołą, czy też PO ZAKOŃCZENIU edukacji formalnej, swoją wiedzę i swoje umiejętności dowolnie uzupełniać, poszerzać, wzbogacać. Nie oddaję pola, bo nadal sądzę, że to najwłaściwsza droga. Dostrzegłam jednak możliwość nieco inną, bardziej zgodną z ortodoksyjnym myśleniem o szkole jako miejscu realizowania określonego zestawu programów edukacyjnych.

Co spowodowało, że otworzyłam się na tę możliwość? Niejaka Carol Dweck (o której nie wiem, czy już nie wspominałam). Otóż wraz z sformułowaniem przez nią tezy, że człowiek z dyspozycją (postawą) otwartą, przyjmującą, że może się rozwijać we wszystkich kierunkach, o ile tylko w to szczerze wierzy i wierząc dokłada starań, pojawia się zdrowa możliwość edukacji w ramach „obowiązkowych przedmiotów”. Zamiast jednak mieć w tyle głowy negatywne myślenie „cóż, prochu nie odkryjesz, ale musisz jakoś przyswoić to minimum”, zamiast stawać na tejże głowie, by tak przystrzyc wymagania, żeby „przyswojenie” stało się możliwe WBREW najszczerszemu przekonaniu nauczyciela, rodzica i dziecka, że „do nauki tego przedmiotu to ja się nie nadaję”… możemy sprawę postawić inaczej. I to zgodnie z prowadzonymi badaniami wcale nie jest wymysł. To nie jest też tzw.  pozytywne myślenie „staję przed lustrem i dwadzieścia razy powtarzam sobie że jestem geniuszem językowym”. To jest szczere przyznanie „na razie nauka historii idzie mi słabo, ale wiem, że jeśli się postaram, jeśli będę ufnie wykonywał instrukcje nauczyciela, to zacznę osiągać coraz lepsze wyniki”. A nauczyciel myśli tak: „Zenek dotychczas słabo wypada z fizyki, jakie mam mu dać zadania, ćwiczenia, wyzwania, żeby mógł się z nimi realnie biorąc teraz skonfrontować”?

Sięgnijcie do źródeł, żeby zapoznać się z terminologią (dr Google na pewno zareaguje na hasło Carol Dweck, mamy też dostępną książkę jej autorstwa). Ja przedstawiam po prostu swoje przedwakacyjne, skotłowane, ale pozytywnie nacechowane myśli.

Aha, jeszcze jedno: w dzieciństwie byłam uczennicą szkoły muzycznej i wiem, że pewnego progu maestrii bym nie przekroczyła  nawet ćwicząc dwadzieścia godzin na dobę. Ale to jedynie oznaczało, że nie aspirowałam do kariery artysty estradowego, a nie że muszę zrezygnować z przyjemności występowania na szkolnych popisach. Pamiętam też koleżankę, która w czwartej klasie strasznie źle „słyszała” (jest taki przedmiot „kształcenie słuchu”, gdzie się pisze muzyczne dyktanda, i proszę zwrócić uwagę, że nazwa jego brzmi „KSZTAŁCENIE SŁUCHU” a więc wyraża założenie, że nawet ta cecha, która jest uważana za daną na pewnym poziomie i już… że nawet ona jest plastyczna). Małgosia ćwiczyła bardzo uparcie i w ósmej klasie była lepsza od nas wszystkich, swobodnie pisała dyktanda trzygłosowe. Z jednej strony więc  nie każdy zostanie Paganinim, ale każdy może osiągnąć więcej, niż w dniu dzisiejszym potrafi, jeśli tylko 1/chce, 2/będzie w tym wspierany. A żeby chciał, czy też chciała, to musi się zetknąć z wiarą nauczycieli i rodziców, że to jest możliwe.

Więc nie chcę postulować, żebyśmy dzieciom wmawiali, że zdobędą po dwadzieścia Nobli plus kilka Oscarów. Ale możemy zmienić całkowicie szkołę bez dodatkowych funduszy. Po prostu wprowadzając takie kryterium: „Możesz być lepszy, a ja wiem, jak ci w tym pomóc”.

Drodzy nauczyciele! Uwierzyliście? To teraz szykujcie się do wypoczynku i w czasie wolnym przeczytajcie sobie coś na ten temat, spotkajcie się na radzie pedagogicznej, wprowadźcie nowe zasady. Zmieńcie swoją szkołę!

Drodzy rodzice! Uwierzyliście? To zacznijcie już od dzisiaj w domu, na plaży, na spacerze… A od września pomóżcie nauczycielom zmieniać szkołę swojego dziecka!

Drodzy uczniowie! Nie uwierzyliście? Trudno… zbyt często słyszycie od dorosłych jakieś bajki. Spokojnie, zaczekajcie tylko do września, a zobaczycie, że trafiliście do zupełnie nowej szkoły!