Jestem dinozaurem. Kiedy się rodziłam, telewizja dopiero raczkowała. Bunt nastolatków wspierałam piosenkami nagrywanymi na kaseciaku. Pierwszy telefon komórkowy ujrzałam w dojrzałym już wieku, gdy zaproszona na wykłady na angielskiej uczelni stałam na peronie podmiejskiej stacji kolejowej. A pierwszego majla uczyłam się wysyłać od dzieci swoich przyjaciół.
Mimo dzieciństwa okraszonego książkami i piaskownicą, zamiast fejsa i sms-ów, uwielbiam rozwój technologiczny, w którym niektórzy upatrują bramy prowadzącej do Sodomy i Gomory. Wczoraj szczególnie miałam za co być wdzięczna, ściągając z dedykowanej nauczycielom strony internetowej pewnego wydawnictwa materiały zawierające kompletny klucz odpowiedzi do zadań z podręcznika i książki ćwiczeń. Następnie zaś równie błyskawicznie wysłałam te pdf-y uczniom. Od tego momentu mogą samodzielnie sprawdzać swoją pracę.
Piętnaście lat temu, przygotowując szkolny kącik pracy własnej, musiałam mozolnie przepisywać klucze odpowiedzi na maszynie, powielać na kserokopiarce, która przyjmowała po jednej kartce, wklejać na wcześniej przygotowane arkusze ćwiczeń i wkładać do przezroczystych „koszulek”. Arkusze z biegiem lat pożółkły, niektóre zaginęły, klej wysechł i paski z odpowiedziami odpadły. Teraz jest dużo wygodniej.
Nie wiem tylko, czemu podręczniki nie mogą od razu być drukowane z kluczem odpowiedzi? Czemu w ogóle muszę wykonywać pracę pośrednika?
– Jak możesz udostępniać uczniom odpowiedzi? Przecież zamiast robić zadania, przepiszą je po prostu z klucza i nic się nie nauczą – marszczy brwi koleżanka.
– Czemu mieliby oszukiwać samych siebie? – pytam „naiwnie”, chociaż znam kolejny argument.
– No, żeby dostać lepszy stopień…
– Ale ja nie stawiam stopni za poprawność. W ogóle nie stawiam stopni – odbijam piłeczkę.
– To się w ogóle nie będą uczyć!
Nie będą się uczyć? Wbrew pozorom, ta odpowiedź nie jest taka jednoznaczna.
Od wielu lat prowadzę politykę pokrętnych manipulacji, eksperymentując na młodych ludziach uczęszczających do szkoły. Punkty przysługują za sam wysiłek zrobienia pracy domowej czy aktywność na lekcji, choćby uczeń popełnił błąd. Oczywiście osoba, która generalnie nie chce się uczyć, może oszukać. Ale to samo zastrzeżenie dotyczy systemu, w którym nauczyciel pełni mało zaszczytną funkcję strażnika uczniowskiej cnoty i pieczołowicie ściga przekręty, a przede wszystkim trzyma łapę na banku odpowiedzi, aby zachować kontrolę.
Ludzie są nieuczciwi, dlatego musimy ich kontrolować – brzmi motto naszego społeczeństwa. Niewielu z nas zna lub pamięta eksperyment amerykańskiego psychologa, Philipa Zimbardo, który urządził w piwnicy uczelnianej „więzienie” i losowo przydzielił ochotnikom role strażników i osadzonych. Powtarzam i to należy zapamiętać – losowo! To rzut kostką zadecydował, który student dostawał się do celi i był pilnowany przez kumpla z uczelnianej ławy. Strażnicy mogli więźniów kontrolować i karać za przekroczenie przepisów; więźniowie starali się ułatwić sobie życie, przepisy te przekraczając. Okazało się, że samo pełnienie określonej roli wpływa na postawę człowieka. „Strażnicy” szybko zaczynali wykorzystywać swoją pozycję siły i zupełnie realnie dręczyć tych, którzy poza eksperymentem byli zwykłymi znajomymi z uczelni. A „więźniowie” bali się ich i nienawidzili – i robili wszystko, żeby ich oszukać. Nawet wtedy, gdy nie było potrzeby… ot, dla zasady.
Wniosek z eksperymentu jest między innymi taki, że ludzie stają się wredni (nauczyciele) lub nieuczciwi (uczniowie) na skutek sytuacji, w której się znaleźli.
Wyobraź sobie szkołę, w której nie ma stopni. Uczysz się, bo chcesz. Albo się nie uczysz. „Ojej, to jak potem będziesz żył?” Ano tak, jak żyją obecnie absolwenci, którzy przez wiele lat oszukiwali, bo uczyć im się nie chciało.
Jasne, że w takiej szkole będzie o wiele prawdziwiej. Jasne, że nasi uczniowie „hodowani” do posłuszeństwa poprzez przymus zareagowaliby w pierwszych miesiącach nic-nierobieniem. Ale założę się o głowy moich ukochanych piesków, że gdybyśmy taką szkołę odwiedzili po pół roku i policzyli tych, którzy się uczą, wyszło by nam około 90%. Oczywiście nie wszyscy wybieraliby te same przedmioty. Ale to też żadna przeszkoda, bo takim uczniom, przyzwyczajonym przez pierwszy rok do atmosfery wzajemnego zaufania, można by zaproponować, by w pozostałych obszarach opanowali pewne minimum. Jeśli ufasz swoim nauczycielom, a oni ci mówią – „opanuj podstawy chemii, być może jednak w przyszłości się nią zainteresujesz, to co ci szkodzi teraz trochę się jej pouczyć”… zapewne będą tacy, którzy nie posłuchają. Ale wielu posłucha. Ostatecznie wiedzą, że ci nauczyciele chcą dla nich dobrze…
Takiej szkoły jeszcze nie ma, ale może się doczekamy. Tymczasem cieszę się, że mogę błyskawicznie przesłać moim uczniom klucze odpowiedzi, żeby mogli już dzisiaj zakosztować, jak to jest, kiedy ktoś traktuje cię z zaufaniem…