Sposób na życie, na miarę XXI wieku (część I).

Co można powiedzieć o współczesności? Wydaje się, że w dzisiejszym, bardzo konkurencyjnym świecie, w którym postępującej złożoności i narastającemu strumieniowi wyzwań i zagrożeń towarzyszy niekiedy równie lawinowy postęp w tak wielu dziedzinach, zagubiliśmy świadomość „esencji życia” – myślenia w działaniu i refleksji nad zasadniczymi celami tego, co robimy.

Postępu „fizycznego”, materialnego nie równoważy postęp „duchowy”, osobisty. Ten rozziew, zwany fachowo „cultural gap”,  wydaje się coraz większy. Cele nadrzędne giną w powodzi celów cząstkowych; zbyt często utożsamiamy je także z wiodącymi do nich środkami. W świecie postępu technicznego i technologicznego sami stajemy się maszynami, złapanymi w pętlę konsumpcji, jałowości myślenia i uczuć, wewnętrznej bezradności i bezsiły. Mamy za co żyć, jak nigdy wcześniej w historii, ale nie mamy po co. Wielu, zbyt wielu ludzi zatraciło przynależną im radość istnienia, pogłębiając jedynie wewnętrzną pustkę, brak rozumienia siebie i świata. Pełne, szczęśliwe i udane życie jest doświadczeniem ciągle nielicznych.

Dlaczego? Czy można to zmienić? Czy przegrane (nieudane, niepełne) życie to jakieś fatum? Czy radość życia, szczęście, satysfakcja z własnego rozwoju i współkształtowania losów świata to przeznaczenie tylko dla wybranych? I czy mamy na to wpływ? A jeśli tak, to kiedy, jak i gdzie? Od czego i od kogo to zależy?

Wydaje się, że odpowiedzi na te i podobne pytania może przynieść uprawianie i doskonalenie „dyscypliny XXI. wieku” pod nazwą „Mistrzostwo osobiste”. Mam nadzieję, że kilka poniższych przemyśleń i komentarzy pozwolą czytelnikom znającym temat uporządkować i poszerzyć dotychczasową  wiedzę, lub przynajmniej  spojrzeć na nią z innego punktu widzenia (co zawsze przynosi korzyść), a pozostałym odsłonią nowe, interesujące światy – warte spenetrowania, przydatne w praktyce i prawdziwie ekscytujące. Czytaj dalej …

 /…/ – nareszcie –  powiedziała
– martwiłam się już
że poszedłeś inaczej
prościej
po asfalcie
autostradą do nieba – z nagrodą od ministra
i że cię diabli wzięli. Zaufałem drodze (fragment). Jan Twardowski

Mistrzostwo osobiste. Co to jest?

W największym skrócie mistrzostwo osobiste to ciągły rozwój, wykraczający jednak poza same kompetencje i umiejętności, rozwój duchowy czy otwarcie na zmiany. To styl życia nieprzerwanie twórczego, związanego z nieprzerwanym uczeniem się na drodze ku własnym celom i przeznaczeniu i ich realizacja poprzez pobudzenie i wykorzystanie pełni potencjału oraz właściwe widzenie rzeczywistości. To sztuka stałego powiększania możliwości osiągania tego, do czego się naprawdę dąży.
W praktyce codzienności oznacza to zamianę marzeń w pragnienia i uważną percepcję na co dzień.

Na czym polega?
Mistrzostwo osobiste polega na praktykowaniu dwóch podstawowych umiejętności: ciągłym określaniu, co jest dla nas naprawdę ważne – aby walcząc z problemami nie zapominać, po co walczymy – i stałym rozpoznawaniu prawdziwego oblicza rzeczywistości – aby wiedzieć, gdzie jesteśmy w tej  chwili. Obraz celu, osadzona w przyszłości wyrazista wizja życia, to co ma być, i rozpoznany (wedle prawdziwego osądu) obraz rzeczywistości, to gdzie jesteśmy „tu i teraz” rodzą, przez porównanie, mobilizujące i pchające do przodu „napięcie twórcze”, potężną siłę napędową, którą można utożsamić z energią życia w ogóle.

Mistrzostwo osobiste to umiejętność wytwarzania i utrzymywania tego napięcia przez całe życie.

Czy warto?
To pytanie retoryczne, ale tylko dla tych, którzy wiedzą, rozumieją lub czują wpływ naczelnego instynktu życia, jaki nas pcha w kierunku poszerzania sfer świadomego istnienia i  samorealizacji i samopoznania – głębszego rozumienia siebie i świata.

Za wszystko co masz, mądrości nabywaj – nawołują święte księgi od pradziejów cywilizacji i niemal w każdej kulturze. Indywidualna droga mistrzostwa osobistego to coś więcej niż droga do tej mądrości, realizacja marzeń i skuteczne rozwiązywanie problemów osobistych i zawodowych na rozmaitych polach naszej aktywności. Zrozumienie i przejęcie tej idei przez zdecydowaną większość nas, ludzi, może być sposobem na rozwiązanie wszystkich problemów tej Planety i zwiększenie ogólnego „ładunku szczęścia”, ale łatwe wydaje się to tylko na papierze.

Problemy i trudności
Cóż, najwspanialsze programy są bezużyteczne, jeśli nikomu nie chce się ich realizować. W przedmiotowym temacie główny kłopot polega na tym, że nikogo nie da się przymusić, aby wszedł na drogę „mistrzostwa osobistego”, nawet jeśli widoczne są wymierne, związane z tym korzyści. Nie da się zbawiać na siłę. Można jedynie edukować, zachęcać, podkreślać wartości, dawać przykład i tworzyć środowisko sprzyjające praktyce. A jednak nawet te (i podobne) bodźce zewnętrzne nie wystarczą. Na przeszkodzie stoją bowiem ukryte na ogół w pokładach podświadomości nasze własne przekonania o bezsensowności dążenia do mistrzostwa osobistego.

Żeby je odkryć (a tak dzieje się z wieloma innym ograniczeniami, sterującymi nasza efektywnością) trzeba adresować do siebie sprytne sformułowania z obszaru „mogę-potrafię-umiem”, które działają jak wysłane do podświadomości „mini-sondy” i obserwować  reakcje. Na przykład (proszę teraz wypowiedzieć głośno): „Mogę kierować swoim życiem i osiągać dowolne cele w każdym wymiarze –  nie tylko w życiu osobistym i zawodowym, ale i w społeczeństwie i w skali całego świata”. Co się dzieje? Większość z nas reaguje podobnie. Oto pojawia się wewnętrzny cichy głosik, mówiący: „No, ty chyba nie wiesz, co mówisz!”, „Może w życiu osobistym i w pracy – zgoda, ale przecież  nie w społeczeństwie, nie w całym świecie!”, „Zwariowałeś chyba”, „Zresztą mam inne zmartwienia, żeby zajmować się światem”, itp.

Czy mam rację? Rzecz w tym, że ten wewnętrzny dialog jest dowodem na istnienie głęboko zakorzenionych przekonań. Wiele z nich to przekonania ograniczające, zawężające zasób naszych możliwości, hamujące rozwój, zaniżające skuteczność działań – balast, który bierzemy w dorosłe życie z czasów dorastania.

Jako dzieci uczono nas rozmaitych ograniczeń, stawiano nam bariery zakazów i nakazów, nie mogliśmy robić albo mieć wielu rzeczy. W sumie słusznie – dowodzi Robert Fritz, amerykański specjalista od zarządzania kreatywnością –  bo chodziło o opanowanie sztuki przetrwania  w świecie pełnym niebezpiecznych ograniczeń. Ale jeśli ten proces przekracza granice nadmiernego uogólnienia, rodzi się trwające potem długie lata przeświadczenie, że nie mamy szans osiągnąć wszystkiego, czego pragniemy. To tak działa. Oprócz braku wiary w swoje możliwości, innym popularnym przeświadczeniem, któremu hołdują przedstawiciele ludzkiej rasy to poczucie własnej bezwartościowości, niska samoocena, której korzenie także tkwią we wczesnym dzieciństwie i środowisku wczesnego rozwoju.

Te dwa niekiedy naprawdę potężne hamulce odciągają nas od realizacji upragnionych wizji – tracimy energię, pojawiają się wątpliwości, dokończenie pracy staje się coraz trudniejsze, natrafiamy nagle na poważne przeszkody, przychodzi rozczarowanie ludźmi, co gorsza – również sobą.

PS. Co z tym zrobić, jak zacząć, jak kontynuować i nie tracić otuchy, mimo odrobiny irytacji – zapraszam do części drugiej, w następnym blogu.