Nie od dziś mówi się o pogarszającej kondycji psychicznej dzieci i młodzieży. Być może nie jest jedynym winnym szkoła, ale na pewno nasza cywilizacja staje się coraz bardziej rywalizacyjna, przy czym w krajach post-komunistycznych ów „postęp” miał o wiele szybsze tempo, bo w ciągu ćwierci stulecia „nadrabialiśmy braki”, wdrażając kapitalistyczny wyścig szczurów. W dodatku rodzice wkręcili się z całym zapałem w grę pt. „Im więcej wiedzy, tym większe szczęście” – którą przede wszystkim aplikowali swoim pociechom. Większość robi tak nadal, a szkoła radośnie im wtóruje, eksperci od podstaw programowych poszerzają zakres wiedzy, bez której ponoć nie sposób mieć udanego życia, eksperci od egzaminów produkują zakręcone pytanka, na które należy znaleźć poprawną odpowiedź albo z góry skazać się na życie drugiej i trzeciej jakości… dzieci zaś reagują albo odrzucaniem tych wymagań (co się nazywa buntem szkolnym i paradoksalnie jest najlepszym dla młodego człowieka rozwiązaniem, bo aktywnie przeciwstawia się szkodliwym wpływom otoczenia), albo depresją, wycofaniem i niestety – ucieczką od życia w sposób dosłowny, czyli samobójstwem.
Skoro nie widać szans, by ten trend odwrócić, bo jak na razie większość uwierzyła w sens oszalałej gry o szczęście, przynajmniej zadbajmy o kondycję emocjonalną dzieci, o wzmocnienie psychiczne młodych ludzi. Temu służy edukacja emocjonalna i o niej powiem teraz kilka słów.
Studia psychologiczne dały mi dużą i dobrze usystematyzowaną dawkę wiedzy o emocjach. Początkowo (jak każdy aspirant do zawodu psychologa) spodziewałam się, że dzięki temu będę potrafiła rozsądnie kierować swoim własnym rozwojem emocjonalnym i pomagać innym potrzebującym – uczniom i bezrobotnym, z którymi pracowałam w ramach umowy z lokalnym urzędem pracy. Wiedza okazała się jednak dobra wyłącznie do pogadanek. Przy pomocy bardziej ode mnie doświadczonych fachowców opracowałam więc scenariusz warsztatów „radzenia sobie z emocjami negatywnymi”. Również w wersji dla dzieci – na użytek szkolny.
Zajęcia zdały się być sukcesem: uczestnicy starsi i młodsi rysowali, kolorowali, marzyli, tańczyli, ryczeli jak lew (doskonały sposób na rozładowanie przejściowych napięć) i wychodzili pełni nadziei, że odtąd smutek i złość nie będą miały do nich dostępu. Potem spotykałam się z nimi na płaszczyźnie rozmów indywidualnych, co pozwoliło mi odkryć mniej przyjemną prawdę: nie wystarczy redukować poziom emocji negatywnych. Ludzie, którzy wskutek takich czy innych okoliczności albo dłuższy czas uginali się pod ich pręgierzem lub nadal w tych okolicznościach pozostają, powinni nauczyć się czegoś o wiele ważniejszego: jak wzmacniać emocje pozytywne.
Ponownie udałam się więc do fachowców; nieocenioną pomocą stała się książka Barbary L. Frederikson „Pozytywność” – polecam również do indywidualnej lektury. Uruchomiłam nowe zajęcia i spotkałam się z niespodzianką: uczestnicy też je chwalili, marzyli, rysowali, przeprowadzali auto-eksperymenty, medytowali, wizualizowali, tworzyli pudełka dobrych emocji. Po czym, pytani o opinię, niemal wszyscy dorośli jednogłośnie stwierdzali, że „tamte o złości i smutku były łatwiejsze”. Okazuje się, że stosunkowo łatwo – przynajmniej początkowo – ćwiczyć rozładowanie złych emocji, podczas gdy praca nad intensyfikowaniem przeżywania pozytywnych uczuć wydaje nam się (cytuję pytanych): „dziwaczna, nic nie dająca, oszukańcza, bo na co mi radość, gdy życie takie chałowe”… Wydawałoby się więc, że powinnam wrócić do poprzedniej koncepcji. Ale… zdając po pewnym czasie raport ze swojej sytuacji, uczestnicy zajęć z „pozytywności” opowiadali o zmianach na lepsze – szczególnie o poprawie w życiu rodzinnym i stanie zdrowia.
Dzieci reagowały inaczej: im się podobało, że nareszcie mają „zajęcia z uśmiechu”. Przyznam zresztą, że praca z emocjami w szkole w ogóle spotykała się z entuzjastycznym odzewem młodych uczestników, podczas gdy dorośli byli bardziej nieufni wobec zaproszenia do „grzebania się w uczuciowych flakach”. Tym silniejszy argument, by tego rodzaju działania szkoła podejmowała od najmłodszych lat (ja warsztaty prowadziłam zarówno z siedmiolatkami i ośmiolatkami, jak i z uczniami klas szóstych, oczywiście zmieniając język, którym mówiłam o emocjach).
Wygląda na to, że opanowanie umiejętności świadomego zauważania swoich pozytywnych emocji prowadzi do ich wzmocnienia, co wpływa na poziom energii życiowej i potrafi promieniować na otoczenie. Redukując negatywne uczucia, zadbajmy więc, aby powstałą przestrzeń wypełnić: radością, wdzięcznością, nadzieją, dumą, rozbawieniem i pozostałymi – o których możecie się już dowiedzieć na własną rękę. Dajmy dzieciom szansę zbudowania mocniejszej psychiki do obrony przed okrutnymi czasami wymogami współczesnego świata.