Przysłowia to podobno mądrości narodów. To przysłowie (ta mądrość?) w znacznej mierze wyjaśnia, a po części i usprawiedliwia, styl edukacyjny naszej szkoły widoczny zwłaszcza, choć nie tylko, w obszarze edukacji matematycznej.
My dorośli – zarówno rodzice, jak i nauczyciele – wciąż nie wierzymy, że dzieci potrafią samodzielnie myśleć, że są w stanie samodzielnie odkrywać i tworzyć. Wciąż nam się wydaje, że dziecko rozpoczynające zorganizowaną naukę to „czysta tablica”, na której będziemy zapisywać rzeczy ważne (naszym zdaniem!) dla dziecka i jego rozwoju. Nic bardziej mylnego!
Już od chwili narodzin dziecko intensywnie bada i poznaje otaczający świat, dokonując codziennie wielu ważnych odkryć. Konsekwentnie eksperymentuje (samodzielnie!) i ze swoich eksperymentów wyciąga (samodzielnie!) wnioski. W zasadzie nic dziwnego – poznawanie nowych rzeczy, pokonywanie nowych trudności jest ogromnie motywujące i pobudza do dalszego wysiłku, a dziecko robi to wiele razy każdego dnia. Dziecko rozpoczynające zorganizowaną naukę dysponuje bogatą gamą doświadczeń i nieformalną wiedzą, także w obszarze edukacji matematycznej – wiedzą o liczbach i o tym, co z nimi można robić, o geometrycznych obiektach wokół siebie, o cechach różnych obiektów i ich klasyfikowaniu. Zazwyczaj nie potrafi wiedzy tej komunikować „na sposób szkolny”, ale to nie jest powód, abyśmy zmuszali je do uczenia się wszystkiego od nowa. A tak właśnie każe nam robić nasza, wspomniana na wstępie, tradycja edukacyjna.
Jak pokazują badania, mózg dziecka pracuje dwa razy intensywniej niż mózg dorosłego.
Jaki matematyczny sens ma monografia 1, 2 czy 5? Odpowiedź jest banalnie prosta: żadnego. Dydaktycznie zresztą też znikomy, choćby dlatego, że znaczna część dzieci operuje liczbami w znacznie większym zakresie. Powtórzę raz jeszcze: to, że dziecko nie potrafi czegoś zapisać „po naszemu” nie oznacza, że jest to mu obce. Jaki sens ma „spotkanie z 19”? Taki sam, jak z 17 czy 18, czyli … żadnego. Jaki sens ma żmudne wykonywanie dużej liczby prostych obliczeń w zapisie symbolicznym? Znów trzeba powtórzyć tę samą odpowiedź co wcześniej. Często dziwimy się, że dzieci wciąż robią pomyłki w takich obliczeniach. Ale, być może, gdybyśmy im dali znacznie trudniejsze (ciekawsze? stawiające wyzwanie?) obliczenia do wykonania, to błędów by nie było. Warto spróbować! Bardzo często tego typu błędy są efektem zwykłego znudzenia i idącego w ślad za nim braku koncentracji.
I znów, jak pokazuje życie i badania, te początki edukacji zatrzymują w rozwoju, a niekiedy wręcz cofają, sporą część dzieci. Obserwują to z niepokojem ich rodzice, dostrzegają też ci nauczyciele, którzy słuchają swoich uczniów i starają się krytycznie analizować swoje zawodowe poczynania. Truizmem jest stwierdzenie, że pierwszy kontakt ze szkołą i pierwsze lata pobytu w niej są często kluczowe dla efektywności całej szkolnej nauki dziecka. Może pora to zmienić? Może warto zacząć modyfikować naszą szkolną tradycję?
Moment jest dobry. W ostatnich latach prowadzono dużo badań dotyczących zarówno małych dzieci (np. A Gopnik i inni, Naukowiec w kołysce), jak i funkcjonowania mózgu (np. M. Żylińska, Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi). Dziś wiemy na ten temat dużo więcej niż np. 50 lat temu. Tymczasem nasza szkoła przez ostatnie 50 lat niewiele się zmieniła, a jeśli już, to chyba nie w każdym obszarze na lepsze.