Czasami w rozmowach ze znajomymi pojawia się wątek wyboru szkoły dla dziecka. Od razu zastrzegam, że miewam raczej inteligentnych znajomych, więc tylko wyjątkowo słyszę argumenty o pozycji w rankingach wyników egzaminacyjnych.

Bywa, że dyskusja przenosi się na płaszczyznę uogólnień i zaczynamy zastanawiać się nad definicją „dobrej szkoły”. Nie będzie wielkim odkryciem konstatacja, że co znajomi, to inne priorytety: a to zróżnicowana  oferta zajęć pozalekcyjnych, wycieczki zagraniczne, kluby sportowe, basen i szermierka, języki, olimpiady… Oczywiście padają i takie zdania: „i co z tego, że znamy taką fantastyczną szkołę, w której jest program artystyczny, a Kaśka przecież uwielbia rysować i marzy o aktorstwie… skoro ona powiedziała, że pójdzie do „gimnazjum X”, bo tam będzie chodzić jej psiapsiółka”. My, dorośli, łatwo zapominamy, że w wieku piętnastu lat oddalibyśmy szansę na naukę u laureata Nobla, gdyby ta sama szkoła nie interesowała najbliższego kumpla.

Jak wspomniałam, znajomi należą do rozumnych ludzi, a przecież przeważnie bywam po tych rozmowach smutnawa. Dlaczego? Bo tylko wyjątkowo rodzice zastanawiają się, jaka atmosfera panuje w omawianej szkole. Nie jest dla nich ważne, czy ludzie w miejscu, w którym ich pociecha ma spędzić sześć, trzy czy… również trzy lata, jest zwyczajnie – przyjazne. A to jest być może najważniejszy probierz? Nie twierdzę, że nauczyciele nie powinni prezentować wysokiego poziomu profesjonalizmu, ale czasem (szczególnie w przypadku szkoły podstawowej) dzieci i młodzież bardziej potrzebują zaufania i pozytywnych emocji we wzajemnych relacjach.
W tym miejscu oddam głos sąsiadce, która właśnie kończy edukację w małej, wiejskiej szkole, w której spędziła dziewięć lat:

Ostatnio w mojej szkole miało miejsce pewne „dziwne zdarzenie”, które na dobre „związało” nasze szkolne społeczeństwo. Zacznę od początku. Jestem uczennicą gimnazjum. Uczniowie często zwracają się do mnie o pomoc w dogadaniu się z tymi, jak to mówili, „bogami szkoły”- nauczycielami, dyrektorem czy resztą personelu. Tak było też w przypadku pewnej klasy, która nie mogła, a raczej nie chciała dogadać się ze swoim wychowawcą.
Moja szkoła nie jest stereotypowa – tutaj wszyscy traktujemy się jak rodzinę. Jednak ta grupa wolałaby, żeby nauczyciel postąpił tak, jak oni chcą. Zero kompromisów – liczy się tylko ich zdanie. Warto wspomnieć, że ani nauczyciel, ani uczniowie nie wiedzieli, że znam wersję sytuacji i tej strony i tej strony. Żadnych wycieczek, nocek, nic, dosłownie NIC nie robili razem. Byli bardzo źle nastawieni jeśli chodzi o nawet samą rozmowę z nauczycielką. Wszelkie próby dogadania obu ze stron zmierzały donikąd.
Jednak ostatnio, podczas szkolnego Dnia Dziecka, kiedy to nauczyciele postanowili wystawić adaptację wiersza J.Tuwima pt. „Rzepka”, wszystko się zmieniło. Była to totalna niespodzianka, wszyscy doskonale wcielili się w swoje role. Byliśmy w szoku. Cała szkoła, łącznie z zaproszonymi gośćmi, bawiła się świetnie. Uczniowie kłopotliwej klasy „magicznie” znaleźli nić porozumienia z wychowawcą. To, co zrobiła cała Rada Pedagogiczna, pokazało całej grupie, że ich nauczyciel też jest człowiekiem, a mnie utwierdziło w przekonaniu, że miałam to szczęście poznać tak wspaniałych ludzi jak oni. Dzięki takim osobom życie jest łatwiejsze! W tym momencie klasa świetnie się razem dogaduje. Po tylu nieudanych próbach wreszcie są „razem” a nie przeciw sobie. Jedno zdarzenie a na dobre zmieniło życie wszystkich uczniów.

Tyle Magda. Dodam jeszcze, że nie wspomniała o jednym momencie, który wywarł na niej na tyle duże wrażenie, że opowiedziała mi o nim kilka dni później. Otóż zastanawiając się, co w taki cudowny sposób odmieniło stosunek pierwszej klasy do swojej wychowawczyni, powiedziała, że przy okazji okazało się, iż nauczyciele też mogą mieć tremę. Jak rozumiem, doszło do „uczłowieczenia groźnego smoka”. Czapki z głów wobec tych nauczycieli, którzy pokonali własny lęk przed zejściem z piedestału!  Obyśmy częściej odważali się odrzucić korony i berła, bez których, jak się nam często wydaje, nie możemy wykonywać zawodu.

A jeśli ktoś z państwa akurat zastanawia się, dokąd posłać dziecko, polecam szkołę w Rogożu pod Nidzicą. Trzeba się co prawda przenieść na Mazury, ale na dodatek do znakomitej szkoły przyjaznej dziecku mamy czyste powietrze, kryształową wodę w jeziorach i kilka innych powabów…