Córka sąsiadki poszła właśnie do szóstej klasy. Na zakończenie roku dostała dobre świadectwo, wszyscy się ucieszyli, spędzili więc miło wakacje. Sielanka skończyła się we wrześniu i to nie dlatego, że dla Pauliny szkoła oznacza jakąś traumę: nauka nie sprawia jej większych problemów, a nauczyciele są przeważnie sympatyczni. Niestety, stopniowo zaczęły do niej i do kolegów docierać niezrozumiałe sygnały: już nie pójdą za rok do gimnazjum. Zostaną w podstawówce.
„Jak to w podstawówce?” zdenerwowała się Paulina, opowiadając o tym mamie. „Przecież będę już duża, dlaczego mam zostać z dzieciakami?”
Pani Balla, psycholog dziecięcy, wyjaśnia wszystkim Paulinom, Kaziom i ich rodzicom, czemu jest konieczne zlikwidowanie gimnazjów:
Otóż ponoć w gimnazjum panoszył się… no, to takie słowo, może nie powinnam tego pisać… no, panoszył się es-e-ka-es. „Dziewczynki w wieku gimnazjalnym, wyglądające jak osiemnastolatki, to niedorzeczność. Gimnazja spowodowały szybszą seksualizację dzieci, które chcą wyglądać i zachowują się jak nastolatkowie. Piją, palą i nadużywają środków psychoaktywnych. Reforma i wprowadzenie ośmiu klas spowoduje, że dzieci staną się bardziej ostrożne” – zachwala świetlaną przyszłość pani psycholog WIĘCEJ.
Hm. Też jestem psychologiem i pamiętam wykłady z tzw. rozwojówki, czyli nauki o procesach rozwoju psychofizycznego człowieka. O seksualizacji dzieci czytałam w rozdziale dotyczącym wieku… dwóch lat. Więc już nawet przed podstawówką. Natomiast „nastolatkowie” to osoby w wieku od dwunastu lat, więc nie dziwota, że gimnazjaliści chcą wyglądać i zachowywać się stosownie do swojego wieku.
Co mnie ogromnie zaskakuje, to próba dowodzenia, że przemiany hormonalne, stymulujące dojrzewanie zarówno cielesne, jak i psychiczne, są związane z jakimś konkretnym rodzajem szkoły. Że jakoby tym trzynastoletnim dziewczynkom, skoro zostaną w podstawówce, nie będą rosły piersi? A ci czternastolatkowie w ósmej klasie nie będą mieli polucji? Kochana pani Balla! Naprawdę?
Ale… w gimnazjach się pali, pije i zażywa narkotyki. W podstawówkach dzieci są grzeczne.
Paulina kręci głową. „Mogłam się napić już w piątej klasie, bo kolega, który dwa razy powtarzał rok, przynosi piwo i na przerwie częstuje. Najczęściej chłopaków”. Nawiasem mówiąc, moja nastoletnia sąsiadka ma na twarzy makijaż. „Przynosimy do szkoły kosmetyki i robimy się po lekcjach”.
Dowiadujemy się też, że owa gimnazjalna „seksualizacja” oznacza nasilenie mechanizmów uzależnienia. Przypominam sobie zajęcia ze znanym na całą Polskę specjalistą od uzależnień, który jakoś nie poinformował nas o takim źródle owych ryzykownych zachowań. Jak też rozumiemy, pójście do gimnazjum oznacza ryzyko popadnięcia w uzależnienie. Hm, wpisuję odpowiednie hasło w komputer i wyskakuje mi ciekawy materiał
Otóż w szkołach podstawowych „spożywanie alkoholu deklaruje 36% uczniów, w gimnazjum 62%, natomiast w szkołach ponadgimnazjalnych 85% badanych” (str. 8 raportu). Jak wynika dalej z materiału, co najmniej raz środków odurzających spróbowało osiem procent dzieci z podstawówki. Oczywiście im ankietowani starsi, częściej mieli do czynienia z używkami. Innymi słowy, częstość zachowania rośnie z wiekiem, co nikogo nie zdziwi. Ale mówić, że dziecko w szkole podstawowej nie zetknie się z pokusą i sposobnością? Raport mówi: „najczęściej bez względu na grupę wiekową pierwsze spożycie alkoholu miało miejsce podczas uroczystości rodzinnych – 22% wskazań ogółem. Kolejnym miejscem, na które wskazali badani jest podwórko”. Na podwórku też zapala się pierwszego papierosa. Czy wraz z gimnazjami chcemy też zlikwidować rodzinne uroczystości i podwórka? Czy naprawdę w ośmioletniej podstawówce „dzieci staną się ostrożne”?
Paulina: „Ojej, naprawdę pani musi pytać, co się dzieje na podwórku?” Faktycznie, nie muszę.
Kolejny argument pani Balla sięga do sfery relacji: „Dzieci w wieku 10-12 lat odczuwają potrzebę utrzymywania przyjaźni i utożsamiania się z rówieśnikami. W momencie przejścia do gimnazjum, odbierano im to i na powrót musiały dostosowywać się do nowych wymagań innych grup uczniów. W momencie zmiany systemu, więź tworzona z rówieśnikami przez osiem lat będzie budowała jakość rozwoju psychicznego”.
Mnie uczono, że potrzeba utrzymywania przyjaźni utrzymuje się przez całe życie, więc aby oszczędzić naszym milusińskim traumy zmiany otoczenia, trzeba by przedłużyć naukę w szkole podstawowej do samej śmierci. Co do silnych więzi z grupą rówieśniczą, to jest to typowe zjawisko okresu pokwitania, najsilniejsze w przedziale wiekowym 14-16. Czyli – po reorganizacji systemu oświaty – „odbierze się” dotychczasowych przyjaciół młodym ludziom w wieku, w którym odczują to właśnie silniej. Więc nie sposób tym argumentem usprawiedliwiać proponowane zmiany. Argument zresztą jest tak czy inaczej w dużej mierze wydumany. O ile sobie przypominam, jako czternastolatka opuszczająca szkołę podstawową miałam na to prostą receptę: z najlepszymi kumplami utrzymywałam po prostu kontakty niezależnie od nowych znajomości, zawieranych w liceum.
Natomiast jeżeli mowa o więzi, która buduje jakość rozwoju psychicznego, to największą wartość mają relacje rodzinne i to się nie zmieni niezależnie od tego, jaką będziemy mieli strukturę systemu oświaty.
Paulina: „Ja już się zaczęłam umawiać z Asią i Beatą, do którego gimnazjum pójdziemy”. Nie słyszę w jej głosie lęku przed rozstaniem z pozostałymi kolegami i koleżankami.
Tymczasem pani Balla ujawnia, o co naprawdę chodzi. „Plusem reformy będzie przede wszystkim to, że dziecko będzie podlegało większej kontroli nauczyciela”.
Jasne. W szkołach podstawowych bardziej przystoi nauczycielom roztaczanie absolutnej kontroli nad uczniami. Gimnazja specjalizują się w metodzie dialogu. Ale co to za plus, że dłużej będzie się nad młodym człowiekiem roztaczać parasol zależności?
Wątpliwym plusom można za to przeciwstawić już obecnie poczucie zagrożenia, wynikające z niepewności. Atmosfera w gimnazjach nie jest, mówiąc łagodnie, najlepsza. Nauczyciele nie wiedzą, co będzie z ich miejscami pracy. Niektórzy już zaczynają szukać innej pracy albo innych szkół. Inni po prostu się boją. A że nauczyciel też człowiek (przede wszystkim człowiek, bo o to wszak w tym zawodzie chodzi!) – to, choćby się bardzo starał, bywa rozkojarzony, nie czuje się zmotywowany, lekcje prowadzi, ale być może bez serca. Nie chcę demonizować, ale tak już jest z ludzką psychiką, że kiedy nie wiemy, co z nami będzie, mamy trudności ze skupieniem się na bieżących czynnościach.
Młodzież też stara się sobie przedstawić najbliższe lata. Najgorzej mają tegoroczni uczniowie pierwszych klas gimnazjów. W przyszłym roku już nie będzie ich tyle, co obecnie, będą pewnie puste klasy? Za dwa lata to w ogóle echo będzie się od ścian odbijało. A może do tych klas będą przychodzić uczniowie „siódmej klasy” jakiejś przedłużonej podstawówki z sąsiedztwa? Tak od kogoś słyszeli… to dopiero będzie cyrk! Tu my, a tu jacyś inni uczniowie i nauczyciele.
Ale im dalej, tym gorzej: oni razem z piętnastolatkami będą się za dwa lata starać o miejsca w liceach. W ich wieku się o tym jeszcze nie myśli, ale oni inaczej: oni się zaczęli martwić, ponieważ martwią się rodzice.
Ci z podstawówek też nie czują się spokojnie. Programy jakie będą, nie wie nikt. Oczywiście to nie jest ich zmartwienie, rodzice ani dzieci nie są odpowiedzialni za opracowanie nowych podstaw i podręczników. ale poczucie niepewności ma to do siebie, że karmi się brakiem konkretów.
Bilans plusów i minusów sporządźcie sobie sami. Że zaś nie jesteście uczniami podstawówki, nie będę nad wami sprawować kontroli w trakcie wykonywania tej czynności. Może nie wszystkich przekonałam, ale moim zadaniem było skomentować obecną sytuację zgodnie z moją wiedzą psychologa.
Dziękuję Paulinie za wzbogacenie narracji. Jako dorosła, znam tylko część prawdy… może powinniśmy przed podjęciem każdej decyzji dotyczącej dzieci, rozmawiać z nimi o tym, co im szykujemy?