Za sprawą wiedzy wyniesionej ze szkoły na hasło „mity” reagujemy odzewem „greckie”! Oczytani dodają „Parandowski”. Użytkownikom gier komputerowych zaświecą się oczy, bo wiele uznanych scenariuszy sięga do treści mitycznych.

Nieczęsto zdajemy sobie sprawę, że choćbyśmy aspirowali do miana istot racjonalnych, to nawet w epoce oświeceniowej rządzą nami… mity. Choćbyśmy się zarzekali, że nasza wiedza pochodzi jedynie z gwarantowanych pozytywistycznie źródeł, to prawda jest taka, że to mity kształtują nasze reakcje emocjonalne i w konsekwencji mechanizmy zachowań. Niedostrzegalnie dla nas mity wpływają na nasze postawy i oczekiwania.

Dlatego mity bywają groźne, gdy zawierają błędy, przekłamania czy też gdy odzwierciedlają stan rzeczy dawno już nieaktualny. Wiele z nich dotyczy, niestety, edukacji. Kwestia „rodzice i szkoła” nie stanowi tu wyjątku. Rzućmy okiem na kilka mitów, które nauczyciel i rodzic, Mark Phillips, opisał na stronie www.edutopia.org/blog/myths-that-undermine-parent-involvement. Autor czerpie obserwacje z rzeczywistości amerykańskiej, ale jak się okaże, nasze światy edukacyjne naprawdę niewiele się różnią.

Przegląd fałszywych twierdzeń otwiera teza (nie fałszywa!), z którą zapewne większość czytelników się zgodzi: rodzice powinni być partnerami w procesie edukacji, który realizuje się w szkole.Podzielam zdanie autora, że błędne mity mogą bardzo zaszkodzić realizacji tego warunku.

Na początku zauważmy, że mówiąc o “rodzicach w szkole” często mamy na myśli nie konkretne jednostki w konkretnych sytuacjach, lecz pewne uogólnienie, fenomen socjologiczny, w którym spoglądamy na całe grupy ludzi. Natomiast szkoły w swojej praktyce powinny zawsze analizować kwestię zaangażowania rodziców tak, jak się myśli o uczniach: indywidualnie, kładąc nacisk na pytaniu: jak można włączyć tego konkretnego rodzica w proces edukacyjny swojego dziecka?

  • Mit nr 1: Najskuteczniejsza metoda zaangażowania się w edukację dziecka to działalność w trójce klasowej lub Radzie Rodziców
    Zachęcając wszystkich rodziców do tych form aktywności obywatelskiej, uczulam, byśmy nie stawiali znaku równości między takim działaniem a „najskuteczniejszym” udziałem w procesie uczenia się dziecka. Zaangażowany rodzic – mówiąc najprościej – to taki, który „działa” w domu: czyta dziecku lub razem z nim, wciąga je do udziału w decydowaniu o domowym budżecie, pomaga tak organizować czas, by starczyło go i na zabawę, i na odrabianie szkolnych zadań. Oczywiście działanie w organizacjach rodzicielskich daje okazję do wpływania na środowisko szkolne, umożliwia dzielenie się z innymi rodzicami swoimi doświadczeniami i inicjowanie wspólnych akcji dla dobra dzieci, ale największy skutek ma ta często lekceważona szara codzienność.
  • Mit nr 2: Nauczyciel wie najlepiej
    Czy naprawdę nauczyciel jest jedynym ekspertem w dziedzinie edukacji, a rodzic nie powinien nigdy stawiać pod znakiem zapytania jego/jej decyzji czy działań?
    Zarówno nauczyciel, jak i rodzic mają do odegrania swoją rolę w edukacji dziecka – każde z nich inną. Natomiast tam, gdzie ich role się stykają czy krzyżują, dziecko odniesie największą korzyść, jeśli ci ważni dla niego dorośli potrafią nawiązać i utrzymać dobrą relację. Czasami rodzic musi zadać nauczycielowi pytanie odnoszące się do kwestii pedagogicznych; wart swojej pensji nauczyciel będzie cenił taką formę partnerstwa, w której rodzic bez obaw dąży do wyjaśnienia wątpliwości czy też w niekonfrontacyjnej formie poinformuje nauczyciela o ewentualnych problemach, które trapią dziecko w związku z jego/jej obecnością w szkole – czy to w nauce, czy w relacjach z rówieśnikami lub dorosłymi pracownikami szkoły.

Oczywiście są pewne granice: rodzic, który przy najmniejszej prowokacji telefonuje do kuratorium, zamiast przedtem usiłować uzyskać informacje od nauczyciela czy dyrektora, nie sprawdza się w roli partnera szkoły i sprzymierzeńca swojego dziecka. Lepiej pomyśleć, jak dążyć do rozwiązania mniej siłowego. Nie powinno być zatem przyzwolenia na atakowanie nauczyciela w odwecie za niskie oceny. Nie najlepiej sprawdza się też strategia „wiszenia” nad dzieckiem i drobiazgowego kontrolowania każdego kroku, który podejmuje nauczyciel (chyba, że w przeszłości dał powody, by mieć się przed nim na baczności).

  • Mit nr 3: Rodzic nie może włączać się w realizację programu nauczania
    Nauczyciele powinni znać rodziców nie tylko jako opiekunów swoich uczniów; warto ich postrzegać jako ludzi, których doświadczenie można wykorzystać, by wzbogacić program zajęć. Na przykład do szkoły w pobliżu uniwersytetu zapewne uczęszczają dzieci, których rodzice są wykładowcami – a jako tacy są sami w sobie cennym „zasobem” edukacyjnym. Ale takie okazje nie są dane wyłącznie szkołom o korzystnym położeniu topograficznym! Autor wspomina, jak wiele lat temu, i to w szkole położonej z dala od ośrodków akademickich, natknął się na rodzica-eksperta w dziedzinie wojny secesyjnej. Nie tylko skorzystał z jego wiedzy, ale wręcz poprosił go o prowadzenie lekcji.

Ja mam podobne wspomnienie z Kanady, gdzie pracowałam jako asystent wspierający dzieci ze szczególnymi trudnościami rozwojowymi. Byłam tzw. pracownikiem rotacyjnym, czyli jeździłam do szkół w obwodzie na zastępstwa. (Nawiasem mówiąc, od lat informuję kolejnych ministrów edukacji o możliwości takiego rozwiązania problemu zwolnień nauczycielskich – gmina zatrudnia takich „bezprzydziałowych” nauczycieli, dzięki czemu dyrektorzy nie muszą łatać, a dzieci zamiast chemii nie mają geografii tylko bez przeszkód kontynuują program. Pomysł, chociaż od lat ogólnie znany, nie przebija się, zapewne z przyczyn finansowych). Kiedyś przez trzy dni pracowałam w szkole podstawowej, w której nauczycielka trzeciego oddziału akurat w obszarze „wiedzy o społeczeństwie” miała temat wędrówek plemion, emigracji i innych kultur. Chętnie dałam się wykorzystać jako eksponat i narrator, a przyjemność była obustronna (trójstronna, jeśli prócz zachwyconych uczniów uwzględnimy nauczycielkę zadowoloną, że urozmaiciła proces edukacyjny).

Z drugiej strony nauczyciele zachowują głos decydujący w kwestii metod pedagogicznych. Tu też mogę przytoczyć własne doświadczenie, niestety już nie pozytywne. Ucząc języka angielskiego, nie eksponuję elementu gramatycznego jako sekcji żyjącej własnym życiem, ale wtapiam go w inne zadania, co niewprawnemu oku jawi się jako „brak instrukcji w zakresie gramatyki”. Przy tym rodzice nie biorą pod uwagę faktu, że ich dzieci posługują się gramatycznie poprawnym językiem w piśmie i mowie. Nie ma odrębnych lekcji o temacie „czas przeszły” – zgroza i zaniedbanie! Nie ma zadań z zeszytu ćwiczeń – to znaczy, że pani nie jest dobrą nauczycielką, bo dobry nauczyciel uczy dzieci gramatyki. W tym roku dyrekcja otrzymała więc prośbę, bym przestała w gimnazjum uczyć klasę, która uzyskała na sprawdzianie szóstoklasisty wyniki o pięć punktów procentowych wyższe od średniej krajowej. Dyrekcja zaś, źle interpretując wezwanie do partnerstwa rodziców w szkole, pozytywnie rozpatrzyła wniosek. Ja pretensji do rodziców nie mam, chociaż żałuję, że nie spróbowali ze mną przedtem porozmawiać, ale niech to posłuży za przykład niewłaściwego „wykorzystania” inicjatywy rodzicielskiej.

  • Mit nr 4: Rodzice o niższym statusie socjo-ekonomicznym mniej się angażują w proces edukacji swoich dzieci
    Przekładając uczone sformułowanie na prostszy język, ponoć poziom udziału w szkolnych obowiązkach dziecka jest tym wyższy, im wyższy poziom wykształcenia, status zawodowy i zarobki rodziców, a ta obojętna czy bierna postawa przekłada się na gorsze osiągnięcia szkolne dziecka.
    Badania edukacyjne potwierdzają, że poziom osiągnięć szkolnych istotnie koreluje z poziomem zaangażowania rodziców, ale kwestie zarobków czy wykształcenia nie mają na to większego wpływu; kluczowy jest natomiast stosunek rodziców do pracy i odpowiedzialności oraz ich postrzeganie znaczenia edukacji.

W Stanach Zjednoczonych, gdzie populacja latynoamerykańska należy do najsłabiej wykształconych i najgorzej zarabiających, wykazano, że rodzice przykładają wielką wagę do szkolnych osiągnięć swoich dzieci i chcą się włączyć w proces edukacji, natomiast wskutek działania negatywnych stereotypów są często z niego wykluczani. Autor potwierdza te wnioski własnym doświadczeniem. I tu wtrącę własne słówko, chociaż sytuację znam z „trzeciej ręki”: znajoma opowiadała mi, jak w jej biedniutkiej, po-pegieerowskiej wiosce zaczęła działać nauczycielka, która wędrowała od bloku do bloku, wciągając rodziców w szkolne imprezy; w kolejnych latach ci sami rodzice przejęli inicjatywę, zaczęli nawet sami organizować „wywiadówki”, gdy czuli, że trzeba coś przedyskutować. Poziom szkolnych osiągnięć, dokumentowanych wynikami egzaminów zewnętrznych, skoczył z roku na rok o całe trzy staniny. Owszem, chwała nauczycielce – ale nie tyle za pracę z dziećmi, co za mądre zagospodarowanie „zasobów rodzicielskich” – bezrobotnych, nierzadko ocierających się o wtórny analfabetyzm, utrzymujących się z zasiłków socjalnych…

  • Mit nr 5: Rodzic powinien ogniskować swoje szkolne zaangażowanie na relacji z nauczycielem
    Chociaż bardzo ważne jest partnerstwo rodziców z nauczycielami, mądrze jest dostrzec, że nie tylko oni kształtują środowisko edukacyjne; warto nawiązywać relacje z dyrektorami szkół, radnymi gminy z właściwych komisji, z pracownikami organu prowadzącego odpowiedzialnymi za funkcjonowanie szkół. Nie mam tu na myśli „latania na skargę”, chociaż oczywiście rodzic, który czuje, że nie znalazł posłuchu u nauczyciela, powinien wiedzieć, gdzie się udać. Natomiast nawet, gdy „nic złego się nie dzieje”, rodzice mogą wpływać na funkcjonowanie szkół poprzez uczestnictwo w zebraniach rady gmin i czynne zgłaszanie wniosków w kwestiach związanych z edukacją i organizacją pracy placówek edukacyjnych.

Na zakończenie błyskawiczny powrót do mitu nr 1: „pierwsza linia frontu” w kampanii zaangażowania rodziców w proces uczenia się ich pociech przebiega w domu. Rodzice: rozmawiajcie z dzieckiem o tym, co się dzieje w szkole (nie tylko o stopniach i wzajemnych pretensjach!). Nie odżegnujcie się od wspierania dziecka własnymi zasobami czy to wiedzy akademickiej, czy przydatnych umiejętności życiowych. Możecie się też uczyć razem z dzieckiem (pamiętam kilkoro rodziców, którzy dzięki zaangażowaniu w odrabianie lekcji nauczyli się podstaw angielskiego).
Powodzenia!